Każdej soboty jeżdżę do teściów budować szopę. Przypadkiem odkryłem, dlaczego szwagier tak chętnie pomaga
– Znowu jedziemy do twoich rodziców? – mruknąłem pod nosem, patrząc na Martę, która pakowała do torby słoiki z ogórkami i domowe ciasto.
– Przecież wiesz, że obiecaliśmy pomóc z tą szopą – odpowiedziała beznamiętnie, nie odrywając wzroku od kuchennego blatu. – Poza tym mama się ucieszy.
Westchnąłem ciężko. Każda sobota wyglądała tak samo: pobudka o świcie, szybkie śniadanie i godzinna jazda do wsi pod Radomiem. Tam czekała na nas szopa – a raczej jej fundamenty, bo od trzech miesięcy nie mogliśmy wyjść poza murowanie ścian. Wszyscy pomagali: ja, Marta, jej ojciec, matka i Tomek – jej młodszy brat. I to właśnie Tomek był dla mnie największą zagadką.
Tomek nigdy nie należał do pracowitych. W mieście ledwo utrzymywał się na powierzchni, zmieniał pracę co kilka miesięcy, a tu – proszę – pierwszy na placu budowy, z młotkiem w ręku i uśmiechem od ucha do ucha. Czasem nawet przyjeżdżał dzień wcześniej. Żartował z teściem, nosił deski, rozstawiał rusztowania. A ja? Ja czułem się jak najemnik, który za kilka słoików ogórków i jajka ma harować jak wół.
– Może byśmy raz odpuścili? – zaproponowałem Marcie w aucie. – Przecież Tomek sobie poradzi.
– Nie przesadzaj. To tylko kilka godzin pracy – odpowiedziała. – Poza tym mama mówiła, że dzisiaj będzie pieczony sernik.
Sernik sernikiem, ale ja miałem już dość tej farsy. Czułem się wykorzystywany. Jednak tego dnia coś się zmieniło.
Gdy tylko wysiedliśmy z auta, zobaczyłem Tomka rozmawiającego z sąsiadką – panią Haliną. Byli bardzo blisko siebie, śmiali się cicho. Gdy nas zobaczyli, Tomek natychmiast się wyprostował i wrócił do pracy.
– Cześć szwagrze! – krzyknął wesoło. – Dzisiaj robimy dach!
– Aha… – mruknąłem podejrzliwie.
Przez cały dzień Tomek był dziwnie rozkojarzony. Co chwilę zerkał w stronę domu pani Haliny. Gdy teściowa poprosiła mnie o pomoc przy noszeniu cegieł do piwnicy, Tomek nagle zniknął.
– Gdzie Tomek? – zapytałem teścia.
– Pewnie poszedł po gwoździe do garażu – odpowiedział bez zastanowienia.
Ale gwoździe leżały na stole obok. Coś mi tu nie grało.
Po godzinie wrócił spocony i zadowolony. Uśmiechał się pod nosem i nawet nie próbował ukryć dobrego humoru.
Wieczorem, gdy wszyscy siedzieliśmy przy stole, zauważyłem, że Tomek wymyka się na zewnątrz. Postanowiłem go śledzić. Wyszedłem za nim cicho i zobaczyłem, jak skrada się przez ogród do furtki prowadzącej do domu pani Haliny.
Zamarłem. Przez chwilę miałem ochotę zawrócić, ale ciekawość była silniejsza. Podszedłem bliżej i usłyszałem ich rozmowę:
– Halinko, jeszcze chwilkę… Nikt się nie dowie – szeptał Tomek.
– Tomeczku, przecież to niebezpieczne… Twoja rodzina jest tuż obok! – odpowiedziała kobieta.
– Wiem, ale nie mogę bez ciebie wytrzymać tych tygodni… – westchnął.
Poczułem się jak bohater taniego serialu. Szwagier romansuje z sąsiadką! I to jeszcze podczas rodzinnych prac przy szopie! Nie wiedziałem, co zrobić z tą wiedzą.
Wróciłem do domu i przez resztę wieczoru unikałem Tomka. On zaś był w doskonałym humorze, żartował z teściem i opowiadał anegdoty z pracy (której przecież nie miał). Marta zauważyła moje rozdrażnienie.
– Co się stało? – zapytała cicho.
– Nic… Po prostu jestem zmęczony – skłamałem.
Nie spałem tej nocy prawie wcale. Zastanawiałem się, czy powiedzieć Marcie o romansie Tomka. Z jednej strony to nie moja sprawa, z drugiej – nie mogłem patrzeć na tę hipokryzję.
Następnego dnia podczas śniadania Tomek był wyjątkowo milczący. Pani Halina przyszła pożyczyć cukier i ledwo spojrzała w jego stronę. Atmosfera była napięta.
Po powrocie do miasta Marta zaczęła dopytywać:
– Naprawdę coś cię gryzie. Powiedz mi prawdę.
Zawahałem się, ale w końcu opowiedziałem jej wszystko.
Najpierw nie chciała wierzyć.
– Tomek? Z Haliną? Przecież ona ma męża!
– Widziałem ich razem… To nie były zwykłe rozmowy.
Marta była wstrząśnięta. Przez kilka dni nie odbierała telefonów od rodziców ani brata. W końcu zadzwoniła teściowa:
– Martusiu, co się dzieje? Czemu nie przyjechaliście?
Marta wymijająco odpowiedziała o nadmiarze pracy w mieście. Ale prawda wisiała nad nami jak chmura burzowa.
W kolejną sobotę pojechaliśmy jednak do teściów. Atmosfera była gęsta jak śmietana przed świętami. Tomek unikał mojego wzroku, a pani Halina nawet nie wyszła z domu.
Podczas obiadu Marta nie wytrzymała:
– Tomek, musimy porozmawiać.
Wyszli na ganek. Siedziałem w kuchni z teściami i udawałem, że czytam gazetę.
Po chwili wrócili. Twarz Tomka była blada jak ściana.
– Przepraszam… Nie chciałem nikogo skrzywdzić – powiedział cicho.
Teść spojrzał na niego z niedowierzaniem:
– Co ty narobiłeś…
Wybuchła awantura na cały dom. Krzyki słychać było chyba aż na końcu wsi. Teściowa płakała, teść klął pod nosem, a Marta próbowała wszystkich uspokoić.
W końcu wyszliśmy na dwór. Siedzieliśmy na ławce pod jabłonią i milczeliśmy długo.
– Myślisz, że rodzina przetrwa coś takiego? – zapytała Marta cicho.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Patrzyłem na niedokończoną szopę i zastanawiałem się, czy kiedykolwiek uda nam się ją skończyć razem.
Czasem myślę: czy lepiej było milczeć i udawać, że nic się nie dzieje? Czy prawda zawsze musi boleć? Co wy byście zrobili na moim miejscu?