Zdrada pod naszym dachem: Jak odkrycie romansu męża z przyjaciółką rozbiło moje życie

– Marek, powiedz mi prawdę. Czy ty… czy ty naprawdę spałeś z Agnieszką? – mój głos drżał, a dłonie ściskały kubek z zimną już herbatą. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole, tym samym, przy którym przez dwadzieścia lat dzieliliśmy śniadania, rozmowy i plany na przyszłość. Teraz między nami wisiała cisza gęsta jak mgła.

Marek spuścił wzrok. – To nie tak, jak myślisz… – zaczął, ale nie pozwoliłam mu dokończyć.

– Nie tak? – przerwałam mu ostro. – To powiedz mi, jak to jest! Bo ja już nie wiem, co jest prawdą w tym domu!

W tej chwili czułam się jak aktorka w kiepskim serialu. Tyle że to nie był serial. To była moja rzeczywistość. Jeszcze dwa tygodnie temu śmiałam się z Agnieszką przy kawie, opowiadając jej o moich problemach w pracy. Była moją powierniczką, siostrą, której nigdy nie miałam. A teraz okazało się, że przez miesiące żyłam w kłamstwie.

Wszystko zaczęło się od drobiazgów. Marek coraz częściej wracał późno z pracy, tłumacząc się nadgodzinami. Agnieszka nagle przestała mieć dla mnie czas, a kiedy już się spotykałyśmy, była rozkojarzona i nerwowa. Zaczęłam podejrzewać, że coś jest nie tak, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że chodzi o nich dwoje.

Pewnego wieczoru znalazłam w telefonie Marka wiadomość: „Tęsknię za tobą. Nie mogę się doczekać naszego spotkania”. Nadawcą była Agnieszka. Przez chwilę miałam nadzieję, że to jakiś żart albo pomyłka. Ale serce podpowiadało mi najgorsze.

Kiedy skonfrontowałam Marka, próbował zaprzeczać. Ale potem zobaczyłam w jego oczach strach i wstyd. Wiedziałam już wszystko.

– Przepraszam cię… – wyszeptał. – To się po prostu stało. Nie planowałem tego.

– A ona? – zapytałam cicho.

– Ona… też tego nie chciała. Po prostu… byliśmy sobie bliscy. Ty byłaś zajęta pracą, dzieciami… A my zaczęliśmy rozmawiać. Najpierw tylko rozmawiać.

Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez tyle lat starałam się być dobrą żoną i matką. Zawsze dbałam o dom, o dzieci, o Marka. O Agnieszkę też – przecież była częścią naszej rodziny. Ile razy zapraszałam ją na święta? Ile razy płakała mi w ramię po kolejnych nieudanych związkach?

Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Dzieci – Ola i Bartek – zauważyły, że coś jest nie tak. Ola próbowała mnie pocieszać: „Mamo, może to tylko kryzys? Może tata się opamięta?”. Bartek zamknął się w sobie i przestał odzywać do ojca.

Najgorsze były rozmowy z rodziną Marka. Jego matka zadzwoniła do mnie po kilku dniach:

– Aniu, Marek mówił mi… Ja wiem, że on zrobił źle, ale może powinniście spróbować to naprawić? Dla dzieci?

Chciałam krzyczeć: „A co ze mną?!” Ale tylko przytaknęłam i odłożyłam słuchawkę.

Agnieszka próbowała się ze mną skontaktować. Pisała wiadomości: „Przepraszam cię. Nie wiem, jak to się stało. Proszę, odezwij się”. Nie potrafiłam jej wybaczyć. Każda jej wiadomość bolała bardziej niż poprzednia.

W pracy też nie było łatwo. Szefowa zauważyła moją rozkojarzoną minę:

– Aniu, wszystko w porządku? Wyglądasz na zmęczoną.

– Tak, wszystko dobrze – skłamałam.

Wieczorami płakałam do poduszki. Zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam zbyt skupiona na dzieciach? Na pracy? Może powinnam była bardziej dbać o Marka? Ale przecież on też był dorosły. Mógł powiedzieć mi wcześniej, że coś jest nie tak.

Po miesiącu Marek wyprowadził się do wynajętego mieszkania. Dzieci odwiedzały go niechętnie. Ja zostałam sama w naszym domu – pełnym wspomnień i rzeczy, które kiedyś były dla mnie ważne.

Któregoś dnia spotkałam Agnieszkę na ulicy. Stała przede mną blada i zapłakana.

– Aniu… proszę cię… Wiem, że cię zraniłam… – zaczęła.

– Nie chcę cię znać – powiedziałam zimno i odeszłam bez słowa.

Czas mijał powoli. Musiałam nauczyć się żyć na nowo – bez Marka i bez Agnieszki. Zaczęłam chodzić na terapię. Rozmawiałam z dziećmi o tym, co czują i czego potrzebują.

Najtrudniejsze było przebaczenie samej sobie – za to, że nie zauważyłam wcześniej sygnałów; za to, że pozwoliłam sobie na zaufanie; za to, że przez chwilę myślałam nawet o tym, żeby wybaczyć Markowi dla dobra dzieci.

Dziś wiem jedno: zdrada boli najbardziej wtedy, gdy przychodzi od tych, których kochamy i którym ufamy bezgranicznie. Ale wiem też, że można się po niej podnieść – choćby powoli i z trudem.

Czy można jeszcze kiedyś zaufać drugiemu człowiekowi? Czy warto próbować budować życie od nowa po takim upadku? Czekam na wasze historie – może razem znajdziemy odpowiedź.