Miłość, która boli: Historia matki, która musiała wybrać między lojalnością wobec syna a miłością do wnuków
– Mamo, przestań już. To moja decyzja. – Głos Michała był zimny, jakby mówił do obcej osoby. Stałam w kuchni, ściskając w dłoniach kubek z herbatą, który drżał tak mocno, że kilka kropel spadło na blat.
– Michał, błagam cię… – wyszeptałam. – Przecież masz rodzinę. Kasia ci ufała. Dzieci…
– Mamo! – przerwał mi ostro. – To nie twoja sprawa. Kocham Magdę i tyle.
Wtedy zrozumiałam, że nie mam już wpływu na jego decyzje. Mój syn, mój ukochany Michał, którego wychowywałam sama po śmierci męża, właśnie rozbijał wszystko, co budowaliśmy przez lata. Kasia była dla mnie jak córka. Pamiętam jej łzy w dniu ślubu – łzy szczęścia i niepewności. Teraz płakała przez niego.
Kiedy Michał wyprowadził się do Magdy – swojej koleżanki z pracy, która nigdy nie miała męża ani dzieci – poczułam się zdradzona podwójnie. Nie tylko przez niego, ale i przez los. Zawsze wierzyłam, że rodzina to świętość. A teraz? Zostałam sama w pustym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie, gdzie każdy kąt przypominał mi o śmiechu wnuków i zapachu ciasta drożdżowego Kasi.
Pierwsze tygodnie po rozstaniu były jak koszmar. Kasia nie odbierała ode mnie telefonów. Rozumiałam ją – była zraniona, upokorzona. Ale ja… ja tylko chciałam zobaczyć dzieci. Moje wnuki! Zosia i Staś byli całym moim światem.
W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam do nich bez zapowiedzi. Stałam pod drzwiami z torbą pełną zabawek i czekoladek, czując się jak intruz.
– Dzień dobry… – zaczęłam niepewnie, gdy Kasia otworzyła drzwi.
Patrzyła na mnie długo, bez słowa. W jej oczach widziałam zmęczenie i ból.
– Proszę… Chociaż na chwilę… – wyszeptałam.
Zosia wybiegła zza mamy:
– Babciu! – rzuciła mi się na szyję.
Kasia westchnęła ciężko i wpuściła mnie do środka.
Przez kolejne tygodnie nasze spotkania były krótkie i pełne napięcia. Kasia była chłodna, ale pozwalała mi widywać dzieci. Michał dzwonił rzadko, a jeśli już, to tylko po to, by powiedzieć, że „tak musiało być”. Nie rozumiałam go. Jak można zostawić własne dzieci dla chwili namiętności?
Pewnego dnia Kasia zaproponowała kawę.
– Pani Mario…
– Mów mi „mamo”… Proszę…
Spojrzała na mnie zaskoczona.
– Nie wiem, czy potrafię…
Milczałyśmy przez chwilę.
– Przepraszam za Michała – powiedziałam w końcu. – Nie wiem, co w niego wstąpiło.
Kasia pokiwała głową.
– Ja też nie wiem. Ale muszę być silna dla dzieci.
Od tamtej pory zaczęłyśmy rozmawiać coraz częściej. O dzieciach, o szkole Zosi, o tym, jak Staś boi się ciemności. Czułam, że powoli odzyskuję miejsce w ich życiu.
Michał coraz rzadziej dzwonił do dzieci. Magda nie chciała mieć z nimi kontaktu – „to nie jej sprawa”. Zosia zaczęła pytać:
– Babciu, dlaczego tata nas nie odwiedza?
Co miałam odpowiedzieć? Że dorosły facet zachowuje się jak dziecko?
W końcu Kasia zaproponowała coś niezwykłego:
– Może pojedziemy razem nad morze? Dzieci by się ucieszyły…
Zgodziłam się bez wahania. Spędziłyśmy tydzień w małym pensjonacie w Jastrzębiej Górze. Wieczorami siedziałyśmy na tarasie z herbatą i rozmawiałyśmy o wszystkim – o mojej młodości w PRL-u, o jej marzeniach z dzieciństwa, o tym, jak bardzo boli zdrada.
Poczułam się potrzebna. Kasia zaczęła traktować mnie jak matkę – zwierzała się ze swoich lęków i planów na przyszłość. Dzieci tuliły się do mnie przed snem.
Pewnego wieczoru Kasia zapytała:
– Myśli pani czasem o tym, żeby zacząć wszystko od nowa? Może wyjechać gdzieś daleko?
Uśmiechnęłam się smutno.
– Nie potrafię zostawić was samych. Jesteście moją rodziną.
Wróciłyśmy do Warszawy silniejsze niż kiedykolwiek. Michał zadzwonił raz – chciał zabrać dzieci na weekend do Magdy. Zosia wróciła zapłakana:
– Babciu, Magda powiedziała tacie, żeby nas więcej nie przywoził.
Serce mi pękło.
Z czasem Michał zaczął znikać z naszego życia coraz bardziej. Magda zaszła w ciążę i całą uwagę Michała pochłonął nowy związek. Dzieci przestały pytać o ojca.
Któregoś dnia Kasia przyszła do mnie z płaczem:
– Nie dam już rady sama…
Przytuliłam ją mocno.
– Masz mnie. Zawsze będziesz miała mnie.
Zaczęłyśmy spędzać razem coraz więcej czasu – gotowałyśmy obiady, chodziłyśmy na spacery po Łazienkach, pomagałam dzieciom w lekcjach. Ludzie patrzyli na nas dziwnie – dwie kobiety połączone bólem i miłością do tych samych dzieci.
Pewnego dnia sąsiadka zapytała:
– A pani to właściwie kto dla tej rodziny?
Odpowiedziałam bez wahania:
– Jestem babcią i przyjaciółką.
Czasem myślę o tym, co by było, gdybym wybrała siebie – podróże po Europie, może jakiś romans na stare lata? Ale wiem jedno: nic nie da mi tyle szczęścia co uśmiech Zosi i Stasia oraz ciepło dłoni Kasi ściskającej moją dłoń w trudnych chwilach.
Michał? Czasem dzwoni z wyrzutami sumienia. Ale już nie czekam na jego powrót. Moja rodzina jest tu – choć inna niż kiedyś, to prawdziwa.
Często pytam siebie: czy można kochać kogoś bardziej niż własne dziecko? Czy lojalność wobec syna powinna być silniejsza niż miłość do wnuków i byłej synowej? Może rodzina to nie tylko więzy krwi, ale przede wszystkim wybór serca?