„To przez ciebie ledwo wiążemy koniec z końcem” – historia o tym, jak matka potrafi zranić bardziej niż życie

– To przez ciebie ledwo wiążemy koniec z końcem! – krzyknęła mama, trzaskając drzwiami kuchni. Stałam przy zlewie, z rękami w pianie, a jej słowa rozlały się po mnie jak zimna woda. – Nikt ci nie kazał wychodzić za mąż i rodzić dzieci! – dodała jeszcze głośniej, jakby chciała, żeby usłyszała to cała klatka schodowa.

Nie odpowiedziałam. W gardle miałam gulę, a w oczach łzy. Za ścianą spała moja dwuletnia córeczka, Zosia. Mój mąż, Tomek, wrócił właśnie z nocnej zmiany w magazynie i próbował zasnąć na kanapie w salonie. Nasze mieszkanie – 38 metrów kwadratowych na warszawskiej Pradze – wydawało się jeszcze ciaśniejsze niż zwykle.

Mama przyszła do nas po raz pierwszy od miesięcy. Zawsze powtarzała, że nie ma czasu, że musi opiekować się babcią. Ale dziś przyszła tylko po to, żeby powiedzieć mi, że jestem winna wszystkiemu złemu, co nas spotyka.

– Mamo… – zaczęłam cicho, ale przerwała mi ruchem ręki.

– Nie chcę słuchać twoich żali. Sama wybrałaś takie życie. Ja w twoim wieku miałam już własne mieszkanie i nie musiałam żebrać o pomoc! – rzuciła z pogardą.

Chciałam jej powiedzieć, że czasy się zmieniły. Że mieszkania są drogie, że kredyty zabijają młodych ludzi, że Tomek haruje na dwa etaty, a ja po urlopie macierzyńskim nie mogę znaleźć pracy w zawodzie. Ale wiedziałam, że to nie ma sensu.

Mama zawsze była twarda. Po rozwodzie z ojcem sama wychowywała mnie i mojego brata, Pawła. Byliśmy biedni, ale nigdy nie brakowało nam obiadu na stole. Tylko czułości było jakby mniej. Zawsze powtarzała: „Musisz być silna, bo świat cię nie oszczędzi”.

Teraz świat nie oszczędzał mnie. Każdy dzień zaczynał się od liczenia groszy: czy starczy na czynsz, czy kupimy Zosi nowe buty na wiosnę, czy będziemy musieli znów pożyczyć od znajomych. O własnym mieszkaniu mogliśmy tylko marzyć.

– Może byś się w końcu ogarnęła i znalazła porządną pracę? – rzuciła mama z przekąsem.

– Próbuję… Wysyłam CV codziennie…

– Próbujesz? To za mało! W twoim wieku powinnaś mieć już wszystko poukładane! – jej głos był coraz bardziej ostry.

Wtedy do kuchni wszedł Tomek. Był blady i zmęczony, ale spojrzał na mamę z determinacją.

– Proszę pani, robimy co możemy. Nie jest łatwo…

Mama spojrzała na niego z góry.

– A ty? Ile zarabiasz? Wiesz, kiedyś mężczyzna utrzymywał rodzinę sam!

Tomek spuścił wzrok. Wiedziałam, że te słowa go bolą. Pracował ciężko, czasem po 16 godzin dziennie. Ale inflacja zjadała wszystko.

– Mamo… – spróbowałam jeszcze raz. – Może mogłabyś nam trochę pomóc? Chociaż pożyczyć na miesiąc?

Mama prychnęła.

– Ja mam swoje wydatki! Babcia choruje, leki kosztują! Poza tym nie będę sponsorować twojej nieudolności!

Poczułam się jak dziecko. Jak wtedy, gdy dostałam dwóję z matematyki i mama powiedziała: „Zawiodłaś mnie”.

Po wyjściu mamy usiadłam na podłodze i rozpłakałam się jak nigdy dotąd. Tomek przytulił mnie mocno.

– Nie przejmuj się nią…

Ale ja nie potrafiłam przestać myśleć o jej słowach. Czy naprawdę to wszystko moja wina? Czy powinnam była poczekać z dzieckiem? Czy powinnam była wybrać innego męża? Inne życie?

Wieczorem zadzwonił Paweł.

– Słyszałem, że mama była u was…

– Tak…

– Nie przejmuj się nią. Ona zawsze była taka…

– Ale dlaczego nie może choć raz być po mojej stronie?

Paweł milczał przez chwilę.

– Bo ona się boi. Boi się biedy bardziej niż czegokolwiek innego. I myśli, że jak będzie twarda, to cię ochroni…

Nie wiem, czy miał rację. Może mama naprawdę wierzyła, że jej surowość mnie wzmocni? Ale ja czułam tylko ból i żal.

Następnego dnia poszłam do babci. Siedziała w fotelu pod oknem i patrzyła na deszcz za szybą.

– Wiesz… twoja mama też miała ciężko – powiedziała nagle babcia. – Ale ona nigdy nie umiała okazywać uczuć. Tylko wymagania i wymagania…

Usiadłam obok niej i złapałam ją za rękę.

– Babciu… ja już nie wiem, co robić…

Babcia pogładziła mnie po głowie.

– Kochaj swoje dziecko najmocniej jak potrafisz. I nie bój się prosić o pomoc innych niż rodzina. Czasem obcy ludzie mają więcej serca niż najbliżsi…

Wróciłam do domu z nową nadzieją. Następnego dnia poszłam do urzędu pracy i zapisałam się na kurs księgowości. Może to coś zmieni?

Wieczorem patrzyłam na śpiącą Zosię i myślałam o tym wszystkim, co przeszłam przez ostatnie lata. O marzeniach o własnym domu, o strachu przed kolejnym miesiącem bez pieniędzy, o słowach mamy, które bolały bardziej niż głód.

Czy naprawdę jestem winna temu wszystkiemu? Czy matka powinna wspierać swoje dziecko bez względu na wszystko? A może to ja powinnam nauczyć się prosić o pomoc innych ludzi?

Czasem zastanawiam się: czy kiedyś będę potrafiła wybaczyć mamie? Czy ona kiedykolwiek zrozumie mój ból?