Karma na piątej alejce: Dramat w Biedronce
– Ile jeszcze będziesz wybierać te pomidory? – syknął Marek, stojąc obok mnie z koszykiem, który już uginał się od zakupów. – Przecież to wszystko jedno, które weźmiesz.
Zacisnęłam zęby. Nie chciałam robić sceny wśród ludzi, ale czułam, jak narasta we mnie złość. To miał być zwykły piątkowy wieczór – szybkie zakupy po pracy, potem może film w domu. Ale od rana wszystko szło nie tak. Marek był rozdrażniony, dzieciaki zostawiły bałagan w kuchni, a ja czułam się jak cień samej siebie.
– Jak ci się nie podoba, to sam wybierz – rzuciłam przez zaciśnięte usta i odwróciłam się, udając, że bardzo interesuje mnie cena ogórków.
Marek westchnął teatralnie i odszedł w stronę działu z pieczywem. Zostałam sama między regałami. Wzięłam głęboki oddech i próbowałam się uspokoić. „To tylko zakupy. Nie daj się sprowokować”, powtarzałam sobie w myślach.
Nagle poczułam na sobie czyjś wzrok. Odwróciłam się i zobaczyłam kobietę w średnim wieku, ubraną w elegancki płaszcz, z włosami upiętymi w kok. Patrzyła na mnie z lekkim uśmiechem.
– Przepraszam, czy mogę pani pomóc? – zapytała cicho.
Zaskoczona pokręciłam głową.
– Nie, dziękuję. Wszystko w porządku – odpowiedziałam, choć sama nie byłam tego pewna.
Kobieta przyjrzała mi się uważniej.
– Czasem dobrze jest po prostu odpuścić – powiedziała i ruszyła dalej.
Zostałam z jej słowami jak z ciężarem na ramionach. Czy naprawdę tak bardzo daję się ponieść emocjom? Czy Marek ma rację, że jestem zbyt nerwowa?
Zebrałam się w sobie i ruszyłam do kasy. Marek już tam stał, przeglądając wiadomości na telefonie. Zauważyłam, że rozmawia z kimś przez Messengera. Uśmiechał się do ekranu, czego dawno nie widziałam na własne oczy.
– Co takiego śmiesznego? – zapytałam z udawaną obojętnością.
– Nic ważnego – odpowiedział szybko i schował telefon do kieszeni.
W tej samej chwili podeszła do nas starsza pani z dwoma produktami. Spojrzała na nas błagalnie.
– Przepraszam, czy mogłabym wejść przed państwem? Mam tylko dwie rzeczy, a bardzo się śpieszę do wnuczki…
Marek spojrzał na nią chłodno.
– My też się spieszymy – rzucił bez cienia uprzejmości.
Poczułam wstyd. Odsunęłam się i przepuściłam kobietę.
– Proszę bardzo – powiedziałam cicho.
Starsza pani uśmiechnęła się wdzięcznie.
– Dziękuję, kochana. Dobro zawsze wraca – szepnęła i poszła dalej.
Marek przewrócił oczami.
– Po co to robisz? Ludzie tylko to wykorzystują.
Nie odpowiedziałam. W głowie dudniły mi słowa: „Dobro zawsze wraca”. Czy naprawdę?
Wyszliśmy ze sklepu w milczeniu. Pakując zakupy do samochodu, zauważyłam, że Marek znów pisze do kogoś wiadomość. Tym razem nie wytrzymałam.
– Do kogo piszesz? – zapytałam ostro.
Spojrzał na mnie z irytacją.
– Do Piotrka z pracy. Mamy jutro ważną prezentację.
Nie wierzyłam mu. Zbyt dobrze znałam ten ton głosu i sposób, w jaki unikał mojego wzroku.
W drodze do domu panowała napięta cisza. Dzieciaki czekały już przy stole, głodne i znudzone. Rozpakowywałam zakupy mechanicznie, a myśli krążyły wokół Marka i jego telefonu. Czy powinnam sprawdzić jego wiadomości? Czy to już ten moment?
Wieczorem Marek zamknął się w łazience z telefonem. Siedziałam na kanapie, patrząc w pusty ekran telewizora. W końcu zebrałam się na odwagę i zapukałam do drzwi.
– Marek, musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.
Otworzył drzwi powoli, patrząc na mnie spod byka.
– O czym?
– O nas. O tym, co się dzieje między nami. Czuję, że coś ukrywasz.
Westchnął ciężko i usiadł naprzeciwko mnie.
– Może po prostu jesteś przewrażliwiona? Ostatnio ciągle się czepiasz…
Poczułam łzy napływające do oczu.
– Marek, proszę cię… Powiedz mi prawdę. Czy jest ktoś inny?
Przez chwilę milczał. Potem spuścił głowę.
– Jest… – wyszeptał ledwo słyszalnie.
Świat mi się zatrzymał. Wszystko wokół przestało istnieć – dzieciaki w pokoju obok, telewizor grający cicho w tle, nawet tykanie zegara na ścianie. Byliśmy tylko my i ta jedna prawda, która rozdzierała mnie od środka.
Nie pamiętam dokładnie, co działo się potem. Krzyczałam? Płakałam? Może jedno i drugie naraz. Wiem tylko, że Marek spakował kilka rzeczy i wyszedł bez słowa.
Zostałam sama w pustym mieszkaniu z dwójką dzieci i tysiącem pytań bez odpowiedzi. Przez kolejne dni funkcjonowałam jak automat – praca, dom, zakupy, szkoła… Wszystko bez sensu i celu.
Któregoś dnia znów poszłam do tej samej Biedronki. Stałam przy tych samych pomidorach i nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. To była ta sama kobieta w eleganckim płaszczu.
– Widzę, że dziś jest pani spokojniejsza – powiedziała z uśmiechem.
Nie wytrzymałam. Opowiedziałam jej wszystko – o Marku, o zdradzie, o tym jak bardzo czuję się samotna i zagubiona. Słuchała cierpliwie, nie przerywając ani razu.
– Czasem życie daje nam lekcje wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewamy – powiedziała na koniec. – Ale proszę pamiętać: dobro zawsze wraca. Nawet jeśli teraz tego pani nie widzi.
Wróciłam do domu z nową siłą. Zaczęłam układać swoje życie na nowo – dla siebie i dla dzieci. Z czasem pojawiły się małe radości: uśmiech córki rano przy śniadaniu, pierwsze samodzielne wyjście syna do szkoły, rozmowy z sąsiadką na klatce schodowej.
Marek próbował wrócić po kilku miesiącach. Przyszedł z kwiatami i przeprosinami. Ale ja już byłam kimś innym – silniejszą, pewniejszą siebie kobietą.
Odpowiedziałam mu spokojnie:
– Dziękuję za wszystko, ale już nie chcę wracać do tego, co było.
Dziś wiem jedno: nawet jeśli życie czasem wali się na głowę między piątą alejką a kasą numer trzy, to zawsze można zacząć od nowa. Tylko czy każdy potrafi dostrzec szansę tam, gdzie inni widzą tylko koniec?
A Wy? Czy wierzycie, że dobro naprawdę wraca?