„To mieszkanie mojego syna!” – Jak jedna rozmowa zmieniła całe moje życie
— To jest mieszkanie mojego syna, a ty jesteś tu nikim — powiedziała teściowa z pogardą, stając w progu mojego salonu z miną generała przejmującego dowództwo. W tej chwili poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Stałam z kubkiem kawy w ręku, a moje palce drżały tak mocno, że prawie go upuściłam. Spojrzałam na męża — Szymona — ale on tylko spuścił wzrok i udawał, że nie słyszy.
Nazywam się Marta Zielińska. Mam trzydzieści dwa lata i całe życie byłam samodzielna. Pracowałam jako architektka wnętrz, odkładałam każdy grosz, żeby kupić własne mieszkanie w Warszawie. Gdy poznałam Szymona, wydawało mi się, że los wreszcie się do mnie uśmiechnął. Był czuły, spokojny, miał poczucie humoru i — co najważniejsze — wydawał się szanować moją niezależność. Ale wtedy nie znałam jeszcze jego matki.
Pani Barbara Nowak była kobietą o stalowych oczach i głosie, który potrafił uciszyć nawet najbardziej rozbawione towarzystwo. Od początku dawała mi do zrozumienia, że jej syn zasługuje na kogoś lepszego. — Szymon zawsze był moim oczkiem w głowie — powtarzała przy każdej okazji. — Zawsze wiedziałam, co dla niego najlepsze.
Pierwsze tygodnie po ślubie były jak zły sen. Barbara pojawiała się bez zapowiedzi, przestawiała meble, krytykowała moje gotowanie i sugerowała Szymonowi, żeby „zajął się sprawami mężczyzny”.
— Marta, dlaczego nie prasujesz koszul Szymona? — zapytała pewnego dnia, otwierając szafę bez pytania.
— Bo Szymon umie to robić sam — odpowiedziałam spokojnie.
— W moim domu to kobieta dbała o męża. Ale widzę, że teraz wszystko jest na opak.
Szymon milczał. Zawsze milczał. Tłumaczył mi potem: — Nie chcę się kłócić z mamą. Ona już taka jest.
Pewnego dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam Barbarę w kuchni. Stała przy blacie i wyrzucała do śmieci moje ulubione kubki.
— Co pani robi?!
— Te kubki są brzydkie i nie pasują do reszty. Poza tym zajmują miejsce.
— To moje rzeczy! — krzyknęłam.
— To mieszkanie mojego syna! — powtórzyła z lodowatym spokojem.
Wtedy pękłam. Wybiegłam na balkon i płakałam jak dziecko. Czułam się upokorzona we własnym domu. Wieczorem próbowałam rozmawiać z Szymonem.
— Musisz coś zrobić. Twoja mama mnie niszczy.
— Przesadzasz, Marta. Ona chce dobrze. Po prostu nie umiesz się dogadać.
Zaczęłam się zastanawiać, czy to ze mną jest coś nie tak. Może rzeczywiście jestem zbyt dumna? Może powinnam być bardziej uległa? Ale za każdym razem, gdy próbowałam się dostosować, Barbara przesuwała granicę jeszcze dalej.
Kiedyś przyszła z własnym kompletem pościeli i zaczęła zmieniać poszewki w naszej sypialni.
— Twoje są za cienkie. Szymon zawsze spał pod grubą kołdrą.
— Pani Barbaro, proszę nie wchodzić do naszej sypialni bez pytania!
— Nie przesadzaj. To dom mojego syna!
Zaczęły się też drobne intrygi. Barbara dzwoniła do Szymona w pracy i opowiadała mu o moich „dziwnych” zachowaniach: że nie gotuję obiadu na czas, że nie sprzątam tak jak ona by chciała, że jestem „zimna” i „niekobieta”.
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole. Szymon był spięty.
— Marta… mama mówi, że czujesz się tu nieswojo. Może powinniśmy…
— Co? Oddać jej klucze?
— Nie wiem… Może powinnaś trochę odpuścić?
Wtedy zrozumiałam, że jestem sama. Że nikt mnie tu nie obroni.
Najgorsze przyszło kilka dni później. Barbara przyszła rano i oznajmiła:
— Musisz się wyprowadzić. Szymon zasługuje na spokój w swoim domu.
— To ja kupiłam to mieszkanie! — wybuchłam.
— Ale jesteś żoną mojego syna. On jest głową rodziny.
Szymon stał obok jak cień. Patrzył na podłogę i milczał.
Wtedy podjęłam decyzję. Spakowałam walizkę i pojechałam do przyjaciółki na kilka dni. Płakałam całą noc, czując się przegraną i upokorzoną. Ale rano spojrzałam w lustro i zobaczyłam kobietę, która przez lata walczyła o siebie — i nie zamierza już więcej pozwolić nikomu sobą pomiatać.
Wróciłam do mieszkania następnego dnia rano. Barbara siedziała w kuchni i piła kawę jakby nigdy nic.
— Co ty tu robisz? — zapytała lodowato.
— To ja powinnam zapytać panią o to samo — odpowiedziałam spokojnie.
Szymon wyszedł z sypialni z miną zbitego psa.
— Szymon, musimy porozmawiać — powiedziałam stanowczo.
Barbara próbowała wejść między nas:
— Nie masz prawa rozmawiać z moim synem bez mojej zgody!
Wtedy pierwszy raz w życiu podniosłam głos:
— Proszę natychmiast opuścić moje mieszkanie! Jeśli nie wyjdzie pani dobrowolnie, zadzwonię na policję!
Barbara pobladła. Spojrzała na Szymona:
— Powiedz jej coś! To twój dom!
Szymon milczał.
Barbara wyszła trzaskając drzwiami. Zostaliśmy sami w ciszy tak gęstej, że można ją było kroić nożem.
Usiadłam naprzeciwko Szymona i spojrzałam mu prosto w oczy:
— Albo zaczynasz być moim partnerem i stajesz po mojej stronie, albo to koniec naszego małżeństwa.
Szymon długo milczał. W końcu powiedział:
— Nie potrafię wybrać między tobą a mamą…
To był koniec. Spakowałam resztę rzeczy i wyprowadziłam się na dobre.
Minęły dwa lata od tamtego dnia. Dziś mam nowe życie, własną firmę i mieszkanie urządzone dokładnie tak jak chcę — bez cudzych firanek i cudzych zasad. Czasem myślę o Szymonie z żalem, ale wiem jedno: wolę być sama niż pozwolić komukolwiek odebrać mi godność.
Czy naprawdę w polskich rodzinach matka zawsze musi być ważniejsza niż żona? Czy kobieta ma prawo walczyć o swoje miejsce — nawet jeśli oznacza to samotność? Czekam na wasze historie.