Zamiast „Cześć” usłyszałam: „Jestem żoną Marka”. Ta chwila zmieniła całe moje życie…
— Przepraszam, czy mogę się przysiąść? — usłyszałam kobiecy głos za plecami.
Spojrzałam na Marka, który nagle zbladł. Siedzieliśmy w naszej ulubionej kawiarni na Mokotowie, popijając cappuccino i rozmawiając o tym, jak trudno jest nam ostatnio związać koniec z końcem. Marek od kilku miesięcy był bez pracy, ja pracowałam po godzinach w szkole, a mimo to próbowałam zachować optymizm. Właśnie miałam powiedzieć mu, że może powinniśmy sprzedać samochód, gdy ta kobieta usiadła przy naszym stoliku.
— Jestem żoną Marka — powiedziała cicho, patrząc mi prosto w oczy.
W pierwszej chwili nie zrozumiałam. Przecież to ja byłam żoną Marka. To ja nosiłam jego nazwisko od siedmiu lat. To ja rodziłam mu dzieci, gotowałam obiady, czekałam na niego wieczorami. Spojrzałam na Marka, a on spuścił wzrok i zaczął nerwowo bawić się łyżeczką.
— O czym ona mówi? — zapytałam drżącym głosem.
— Przepraszam, Aniu… — wyszeptał Marek. — Chciałem ci powiedzieć… Ale nie wiedziałem jak.
Kobieta miała na imię Justyna. Była młodsza ode mnie o kilka lat, zadbana, elegancka. Jej dłonie lekko drżały, ale mówiła spokojnie:
— Marek i ja jesteśmy małżeństwem od czterech lat. Poznaliśmy się na konferencji w Krakowie. Nie wiedziałam o tobie… aż do niedawna.
W głowie mi szumiało. Próbowałam sobie przypomnieć wszystkie te wieczory, kiedy Marek wracał późno do domu, tłumacząc się korkami albo spotkaniami służbowymi. Wszystkie te weekendy „u mamy”, kiedy zostawiał mnie samą z dziećmi. Czy naprawdę byłam aż tak ślepa?
— Marek… powiedz coś! — krzyknęłam przez łzy.
Marek podniósł głowę. W jego oczach widziałam strach i wstyd.
— Aniu… Ja… Nie chciałem cię skrzywdzić. Wszystko wymknęło się spod kontroli. Justyna zaszła w ciążę…
Zatkało mnie. Poczułam się jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu.
— Czyli masz dziecko z inną kobietą? — zapytałam cicho.
Justyna spuściła wzrok.
— Jestem w piątym miesiącu — powiedziała.
Wstałam gwałtownie, przewracając krzesło. Ludzie w kawiarni zaczęli się nam przyglądać, ale nie obchodziło mnie to. Wybiegłam na ulicę, czując jak łzy spływają mi po policzkach. Nie wiedziałam dokąd pójść. Nie miałam siły wracać do domu, gdzie czekały nasze dzieci — Zosia i Staś. Jak miałam im powiedzieć, że ich tata prowadzi podwójne życie?
Przez kolejne dni Marek próbował się ze mną kontaktować. Pisał wiadomości, dzwonił, zostawiał kwiaty pod drzwiami. Nie potrafiłam mu wybaczyć. Każda myśl o nim bolała jak otwarta rana.
Mama przyjechała do mnie z Lublina, żeby pomóc mi ogarnąć dzieci i dom. Siedziałyśmy wieczorami przy herbacie, a ja płakałam jej w ramiona.
— Aniu, musisz być silna dla dzieci — powtarzała cicho.
Ale jak być silną, kiedy wszystko się wali? Kiedy człowiek, któremu ufałaś najbardziej na świecie, okazuje się kimś zupełnie innym?
Po tygodniu Marek przyszedł do domu. Stał w progu z podkrążonymi oczami.
— Aniu… musimy porozmawiać — powiedział cicho.
Nie chciałam go widzieć. Ale dzieci wybiegły do niego z radością.
— Tata! Tata! — krzyczały Zosia i Staś.
Patrzyłam na tę scenę i czułam narastającą złość. Jak mógł im to zrobić?
Usiedliśmy w kuchni. Marek mówił długo: o tym, jak pogubił się w życiu, jak nie potrafił wybrać między mną a Justyną, jak bał się stracić dzieci i rodzinę.
— Kocham cię, Aniu… Ale nie wiem już sam, kim jestem — wyznał na końcu.
Nie odpowiedziałam. W mojej głowie kłębiły się pytania: Czy można wybaczyć taką zdradę? Czy można odbudować zaufanie? Czy powinnam walczyć o nasze małżeństwo dla dobra dzieci?
Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak obcy ludzie pod jednym dachem. Dzieci czuły napięcie i coraz częściej pytały:
— Mamo, dlaczego tata śpi w salonie?
Nie umiałam im odpowiedzieć.
Pewnego dnia Justyna zadzwoniła do mnie.
— Aniu… Przepraszam cię za wszystko. Gdybym wiedziała… Nigdy bym się z nim nie związała — powiedziała przez łzy.
Rozmawiałyśmy długo. Okazało się, że ona też jest ofiarą kłamstw Marka. Miała nadzieję na szczęśliwą rodzinę, a została sama z dzieckiem w drodze.
Wtedy po raz pierwszy poczułam do niej współczucie zamiast złości.
Zaczęłyśmy spotykać się od czasu do czasu na kawie. Rozmawiałyśmy o dzieciach, o życiu, o tym jak trudno jest być samotną matką w Polsce — bez wsparcia rodziny, bez pieniędzy na wszystko, co potrzebne dzieciom.
Marek próbował wrócić do naszego życia, ale już nie potrafiłam mu zaufać. Zdecydowałam się na rozwód.
Dziś mija rok od tamtej sceny w kawiarni. Mieszkam z dziećmi w małym mieszkaniu na Ursynowie. Pracuję dużo więcej niż kiedyś, ale przynajmniej wiem, że mogę liczyć na siebie i na mamę. Z Justyną utrzymujemy kontakt — nasze dzieci będą miały wspólnego ojca i musimy nauczyć się żyć z tą prawdą.
Czasem wieczorami zastanawiam się: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy można było uratować nasze małżeństwo? A może lepiej było dowiedzieć się prawdy późno niż nigdy?
Czy wy potrafilibyście wybaczyć taką zdradę? Jak odbudować życie po czymś takim?