Drzwi, które nigdy się nie otworzyły: Matka w deszczu pod oknem syna
– Michał, proszę… Otwórz te drzwi. To ja, mama. – Mój głos drżał, a dłonie ślizgały się po mokrej klamce. Deszcz lał jak z cebra, a ja stałam na klatce schodowej starej kamienicy na Grochowie, czując jak każda kropla przeszywa mnie na wskroś. Wokół cisza – tylko szum wody i echo moich słów odbijające się od obdrapanych ścian.
Nie wiem, ile już tu stoję. Godzinę? Dwie? Może całe życie. Wspomnienia wracają falami: Michał jako dziecko, z rozbitym kolanem, z pierwszym świadectwem z czerwonym paskiem, z oczami pełnymi żalu po śmierci ojca. A potem – coraz więcej kłótni, coraz mniej rozmów. Ostatni raz widzieliśmy się pół roku temu. Powiedział wtedy: „Nie dzwoń do mnie więcej. Muszę sam poukładać sobie życie.”
Ale jak matka ma przestać dzwonić? Jak przestać kochać?
W kieszeni ściskam list – napisałam go wczoraj w nocy, nie mogąc zasnąć. Każde słowo ważyło tonę. Przepraszam za wszystko: za to, że byłam zbyt wymagająca, za to, że nie umiałam być czuła po śmierci jego ojca, za to, że próbowałam go chronić przed światem, zamiast pozwolić mu dorosnąć. Przepraszam za te wszystkie niewypowiedziane słowa i za te wypowiedziane zbyt ostro.
Nagle zza drzwi słychać szuranie. Może to on? Serce wali mi jak młotem.
– Michał? – pytam cicho.
Cisza. Tylko odgłos spuszczanej wody w łazience sąsiadów i trzask zamykanych okien gdzieś wyżej.
Przypominam sobie naszą ostatnią rozmowę:
– Mamo, ty zawsze wszystko wiesz lepiej! – krzyczał wtedy przez telefon. – Nie rozumiesz mnie! Nigdy nie rozumiałaś!
– Michałku, ja tylko chcę ci pomóc…
– Nie chcę twojej pomocy! Chcę mieć spokój!
Wtedy odłożył słuchawkę. A ja zostałam z pustką.
Przez te miesiące próbowałam żyć normalnie. Pracowałam w bibliotece na Saskiej Kępie, piekłam ciasta dla sąsiadek, chodziłam na spacery do parku Skaryszewskiego. Ale wszystko było bez smaku. Każdy dzień zaczynał się i kończył myślą o nim.
Dziś zebrałam się na odwagę. Wzięłam tramwaj numer 9, kupiłam jego ulubione drożdżówki z makiem i przyszłam tu – pod drzwi, które od miesięcy są dla mnie zamknięte.
Nagle drzwi na końcu korytarza otwierają się gwałtownie. To pani Zofia z naprzeciwka.
– Pani Aniu? Co pani tu robi w taką pogodę?
– Czekam na Michała… Chciałam z nim porozmawiać.
Pani Zofia patrzy na mnie ze współczuciem.
– On rzadko wychodzi. Czasem tylko wieczorem po zakupy. Wygląda na bardzo zmęczonego…
Czuję ukłucie winy. Czy to przeze mnie? Czy samotność go przygniotła?
– Może zostawi mu pani ten list? – pytam nieśmiało.
Pani Zofia kiwa głową i bierze ode mnie kopertę.
– Proszę się nie martwić, przekażę mu. Ale wie pani… czasem młodzi muszą sami dojść do pewnych rzeczy.
Zostaję sama na korytarzu. Deszcz nie ustaje. Siadam na schodach i pozwalam łzom płynąć razem z deszczem.
W myślach wracam do dzieciństwa Michała. Był taki wrażliwy… Po śmierci męża zamknęłam się w sobie, a on został sam ze swoim bólem. Zamiast go przytulić, wymagałam dobrych ocen i posłuszeństwa. Bałam się, że jeśli odpuszczę choć na chwilę, wszystko się rozpadnie. I rozpadło się – tylko inaczej niż myślałam.
Telefon milczy od miesięcy. Czasem wydaje mi się, że słyszę jego głos na ulicy albo widzę jego sylwetkę w tłumie. Ale to tylko złudzenia.
Wstaję powoli i schodzę po schodach na dół. Na podwórku dzieci grają w piłkę mimo deszczu. Przechodzę obok nich niezauważona – jak cień.
W domu czeka na mnie cisza i zapach niedopitej herbaty. Siadam przy oknie i patrzę na mokre ulice Warszawy. Czy on kiedyś przeczyta mój list? Czy znajdzie we mnie matkę, której tak bardzo potrzebował?
Wieczorem dzwoni telefon. Numer nieznany.
– Halo?
Cisza po drugiej stronie.
– Michał? – pytam z nadzieją.
Słychać tylko oddech i… kliknięcie rozłączonego połączenia.
Zostaję sama z tym dźwiękiem w uszach i pytaniem bez odpowiedzi: czy można naprawić miłość, która tyle razy została złamana?
Może kiedyś otworzy te drzwi… Może kiedyś powie: „Mamo, wybaczam.” Ale czy ja sama potrafię sobie wybaczyć?
Czy każda matka zasługuje na drugą szansę? Czy miłość wystarczy, by uleczyć stare rany?