„Niewidzialna przy wigilijnym stole: Moja opowieść o rodzinie, poświęceniu i samotności”
– Mamo, gdzie są pierogi? – krzyknęła Ola z kuchni, nawet nie patrząc w moją stronę.
Siedziałam już przy stole, z rękami na kolanach, patrząc na białą serwetkę, którą prasowałam wczoraj do północy. Wokół mnie krzątała się rodzina: mąż, dzieci, teściowa, szwagierka z mężem. Wszyscy rozmawiali, śmiali się, przekrzykiwali. Ja byłam jak duch – obecna, a jednak niewidzialna.
– Są w garnku, na kuchence – odpowiedziałam cicho. Ale nikt nie usłyszał. Ola już sama znalazła pierogi i postawiła je na stole.
Od kiedy pamiętam, byłam tą, która wszystko trzymała w ryzach. Dom, dzieci, święta, zakupy, porządek, zdrowie, pamięć o urodzinach, wyprasowane koszule, obiad na czas. Mój mąż Marek był głową rodziny, ale ja byłam jej sercem. Tym, które biło cicho, miarowo i które rzadko ktoś naprawdę zauważał.
Zawsze mówiłam sobie: „Jeszcze trochę, jeszcze się trzeba spiąć, jeszcze jedno zadanie”. Odkładałam siebie na później. Najpierw dzieci – Ola i Tomek. Potem Marek. Potem dom. Potem praca. Potem rodzice Marka, którzy wymagali coraz więcej opieki. Potem… już nie było miejsca na mnie.
Pamiętam Wigilię sprzed pięciu lat. Ola miała wtedy 13 lat i pierwszy raz sama ubierała choinkę. Tomek biegał po domu z lampkami i śmiał się do rozpuku. Marek siedział w fotelu z gazetą i co chwilę rzucał: „Uważajcie na bombki!”. Ja stałam w kuchni po łokcie w cieście na pierogi i myślałam: „Za rok będzie łatwiej”.
Nie było łatwiej. Było tylko więcej obowiązków. Dzieci dorastały i coraz mniej mnie potrzebowały – przynajmniej tak mi się wydawało. Marek awansował i coraz częściej zostawał dłużej w pracy. Teściowa zaczęła chorować i wymagała opieki niemal codziennie.
A ja? Zaczęłam znikać. Najpierw przestałam mieć czas na kawę z koleżanką. Potem przestałam czytać książki przed snem – byłam zbyt zmęczona. Potem nawet nie zauważyłam, kiedy przestałam się śmiać.
Dziś siedzę przy tym samym stole wigilijnym i czuję się jak cień. Ola rozmawia z Tomkiem o studiach i planach na Sylwestra. Marek żartuje z szwagrem o polityce. Teściowa narzeka na barszcz („Za słony!”), a ja…
– Mamo, podasz mi kompot? – Tomek nawet nie spojrzał mi w oczy.
Podałam mu dzbanek i uśmiechnęłam się blado.
– Dziękuję – rzucił od niechcenia.
Nikt nie zapytał mnie, jak się czuję. Nikt nie zauważył, że od rana nie miałam czasu usiąść ani na chwilę. Nikt nie zauważył łez w moich oczach, kiedy kroiłam cebulę do śledzi.
W pewnym momencie Marek podszedł do mnie i położył mi rękę na ramieniu.
– Wszystko w porządku? – zapytał cicho.
Chciałam odpowiedzieć: „Nie! Nie jest w porządku! Jestem zmęczona! Jestem samotna! Chcę być zauważona!”
Ale tylko skinęłam głową i powiedziałam:
– Tak, wszystko dobrze.
Bo przecież tak trzeba. Bo przecież matka jest od tego, żeby było dobrze.
Po kolacji wszyscy rozeszli się do swoich spraw. Ola zamknęła się w pokoju z telefonem. Tomek poszedł do kolegi „na chwilę”. Marek oglądał telewizję z teściową.
Zostałam sama w kuchni z górą naczyń.
Zaczęłam płakać. Cicho, żeby nikt nie usłyszał.
Nagle usłyszałam za sobą głos teściowej:
– Zostaw to na jutro, dziecko. Odpocznij trochę.
Spojrzałam na nią zaskoczona. Przez chwilę widziałam w jej oczach coś jakby… współczucie? Zrozumienie?
– Nie umiem – wyszeptałam.
Teściowa podeszła bliżej i dotknęła mojej dłoni.
– Ja też kiedyś nie umiałam – powiedziała cicho. – Ale potem zrozumiałam, że jak sama o siebie nie zadbasz, to nikt za ciebie tego nie zrobi.
Patrzyłyśmy na siebie przez dłuższą chwilę. W jej oczach zobaczyłam własne zmęczenie sprzed lat.
Następnego dnia rano obudziłam się wcześniej niż zwykle. Poszłam do kuchni i zrobiłam sobie kawę – tylko dla siebie. Usiadłam przy stole i patrzyłam przez okno na śnieg spadający cicho na podwórko.
Wtedy przyszła Ola.
– Mamo…
Spojrzałam na nią pytająco.
– Przepraszam, że wczoraj byłam taka… zajęta sobą – powiedziała nieśmiało. – Wiem, że dużo robisz dla nas wszystkich. Chciałam ci podziękować…
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Dziękuję, córeczko – wyszeptałam.
Przez chwilę siedziałyśmy razem w ciszy.
Może jeszcze nie wszystko stracone? Może jeszcze mogę nauczyć się być widzialna – najpierw dla siebie?
Czy wy też czasem czujecie się niewidzialni we własnym domu? Czy naprawdę trzeba poświęcić siebie, żeby być kochanym?