Miesiąc na opuszczenie domu – historia o miłości, zdradzie i rodzinnych tajemnicach
— Macie miesiąc, żeby opuścić moje mieszkanie! — głos Jadwigi Nowak rozbrzmiał w kuchni jak wyrok. Stałam z filiżanką herbaty w ręku, a jej słowa przeszyły mnie na wskroś. Wojtek, mój mąż, spuścił wzrok i zacisnął pięści na stole. Przez chwilę miałam wrażenie, że to jakiś żart, że zaraz wszyscy się roześmiejemy i wrócimy do codzienności. Ale Jadwiga patrzyła na mnie z chłodną determinacją, której nigdy wcześniej u niej nie widziałam.
Dwa lata temu wprowadziłam się do mieszkania Wojtka i jego matki. Było ciasno, ale czułam się tam bezpiecznie. Jadwiga była wdową, a Wojtek jej jedynym synem. Zawsze starałam się być dla niej wsparciem — gotowałam obiady, sprzątałam, rozmawiałam z nią o wszystkim. Często powtarzała, że cieszy się z naszej miłości i że jestem dla niej jak córka. Wierzyłam jej. Nawet wtedy, gdy czasem rzucała kąśliwe uwagi o mojej pracy w sklepie spożywczym czy o tym, że nie mam jeszcze dzieci.
Wojtek był moim światem. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie, zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia. Po ślubie wróciliśmy do rodzinnego miasta Wojtka, bo tylko tam mieliśmy szansę na własny kąt — choćby i dzielony z teściową. Przez dwa lata żyliśmy w tej dziwnej symbiozie: ja, Wojtek i Jadwiga. Czasem było trudno, ale wierzyłam, że damy radę.
Tego dnia wszystko się zmieniło. Jadwiga stała przy oknie i patrzyła na mnie z wyższością.
— Nie będę dłużej tolerować tej sytuacji — powiedziała lodowatym tonem. — Macie miesiąc. Potem zmieniam zamki.
— Mamo, o co ci chodzi? — Wojtek próbował zachować spokój.
— O wszystko! — wybuchła. — O to, że ona mnie ignoruje! Że nie szanuje moich zasad! Że rozbijacie mój dom!
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Próbowałam coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle. Przecież zawsze starałam się być dla niej dobra! Czy naprawdę tak mnie nienawidziła?
Wieczorem siedzieliśmy z Wojtkiem w naszym małym pokoju. On milczał, patrzył w ścianę.
— Co teraz zrobimy? — spytałam cicho.
— Nie wiem — odpowiedział bezradnie. — Może mama się uspokoi…
Ale wiedziałam, że to nieprawda. Jadwiga była uparta jak nikt inny.
Następne dni były koszmarem. Jadwiga przestała ze mną rozmawiać, rzucała mi tylko pogardliwe spojrzenia. W kuchni panowała lodowata atmosfera. Każdy mój ruch był obserwowany i komentowany szeptem przez drzwi do jej pokoju.
Pewnego wieczoru podsłuchałam rozmowę Jadwigi przez telefon:
— Ona nie jest dla niego odpowiednia… Tak, wiem… Ale nie pozwolę jej zniszczyć naszej rodziny…
Serce mi zamarło. Czy naprawdę byłam dla niej aż takim zagrożeniem?
Wojtek coraz częściej wychodził z domu. Wracał późno, unikał rozmów. Zaczęłam podejrzewać, że coś ukrywa. Pewnej nocy nie wrócił wcale.
Rano znalazłam go na ławce przed blokiem. Siedział skulony, z czerwonymi oczami.
— Gdzie byłeś? — zapytałam drżącym głosem.
— U Marcina… Musiałem się napić…
— Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać?
— Bo nie wiem już, co robić! — wybuchł nagle. — Nie chcę wybierać między tobą a mamą!
Zrozumiałam wtedy, że jestem sama. Wojtek nie był gotowy stanąć po mojej stronie.
Zaczęliśmy szukać mieszkania do wynajęcia, ale ceny były kosmiczne. Moja pensja ledwo starczała na życie, a Wojtek miał dorywcze prace po studiach. Każdego dnia czułam coraz większą bezsilność i upokorzenie.
Pewnego popołudnia zadzwoniła do mnie moja mama z Tarnowa:
— Córeczko, co się dzieje? Słyszałam od cioci Krysi…
Nie wytrzymałam i rozpłakałam się w słuchawkę.
— Mamo… Jadwiga nas wyrzuca…
— Przyjedź do nas! Zawsze masz tu dom!
Ale wiedziałam, że powrót do rodzinnego miasta oznacza koniec mojego małżeństwa.
Tydzień przed końcem miesiąca doszło do awantury. Jadwiga znalazła moje rzeczy w pralni i wyrzuciła je na korytarz.
— Wynoś się! — krzyczała. — Nigdy cię tu nie chciałam!
Wojtek stał obok i milczał.
Spakowałam walizkę i wyszłam z mieszkania. Na klatce schodowej spotkałam sąsiadkę panią Halinę.
— Co się stało? — zapytała z troską.
— Teściowa mnie wyrzuciła…
Pani Halina pokiwała głową ze smutkiem:
— Ona zawsze była trudna… Ale ty jesteś silna dziewczyna. Poradzisz sobie.
Zamieszkałam u koleżanki z pracy. Wojtek odwiedził mnie raz — przyniósł kwiaty i przepraszał.
— Kocham cię… Ale nie mogę zostawić mamy samej…
Poczułam wtedy pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej.
Minęły trzy miesiące. Znalazłam nową pracę w kawiarni i wynajęłam mały pokój na obrzeżach miasta. Wojtek został z matką. Czasem pisze do mnie wiadomości: „Tęsknię za tobą”. Ale ja już wiem, że nie mogę wrócić do tego życia.
Często zastanawiam się: dlaczego rodzina potrafi być tak okrutna? Czy naprawdę miłość nie wystarczy, by pokonać uprzedzenia i lęki? Może czasem trzeba pozwolić odejść tym, którzy nie potrafią nas zaakceptować…