Mój mąż nie chce pracować z moim tatą, a sam nie może znaleźć dobrej pracy – jak przetrwaliśmy ten kryzys razem

– Znowu wracasz z pustymi rękami? – zapytałam, ledwo powstrzymując łzy, gdy Paweł wszedł do mieszkania i rzucił teczkę na podłogę. W jego oczach widziałam zmęczenie i wstyd, choć próbował to ukryć pod maską obojętności.

– Byłem na rozmowie w tej firmie na Woli. Powiedzieli, że zadzwonią – mruknął, nie patrząc mi w oczy. Wiedziałam, że nie zadzwonią. Wiem to po sposobie, w jaki spuszczał wzrok i jak długo milczał, zanim wszedł do domu.

Od trzech lat żyjemy w zawieszeniu. Paweł rzucił pracę w banku, bo nowy kierownik – pan Kaczmarek – traktował go jak powietrze. Wcześniej miał szczęście: jego szefem był kolega ze studiów, Tomek, który zawsze go wspierał i doceniał. Ale Tomek wyjechał do oddziału w Gdańsku, a Paweł został sam na polu bitwy. Kaczmarek obciął mu premię, kazał zostawać po godzinach i publicznie go krytykował. Paweł wytrzymał pół roku, aż pewnego dnia wrócił do domu i powiedział: „Nie dam rady. Odchodzę.”

Na początku myślałam, że to tylko chwilowy kryzys. Mamy oszczędności, damy radę – powtarzałam sobie. Ale miesiące mijały, a Paweł nie mógł znaleźć pracy. Przeszedł przez dziesiątki rozmów kwalifikacyjnych, wysyłał CV wszędzie, gdzie się dało. Z czasem coraz mniej mówił o swoich staraniach. Zamykał się w sobie, coraz częściej siedział godzinami przed komputerem albo wychodził na długie spacery.

Mój tata prowadzi własną firmę budowlaną. Od początku powtarzał: „Niech Paweł przyjdzie do mnie. Robota jest, pieniądze są.” Ale Paweł zawsze odmawiał.

– Nie będę pracował u teścia – mówił twardo. – To byłoby upokarzające.

Próbowałam go przekonać:

– Tata cię szanuje. Potrzebuje kogoś z twoimi umiejętnościami. To tylko na chwilę, dopóki nie znajdziesz czegoś lepszego.

Ale on tylko kręcił głową:

– Nie chcę być traktowany jak dzieciak. Twój ojciec zawsze będzie patrzył na mnie z góry.

Z czasem zaczęło się między nami psuć. Kłóciliśmy się o pieniądze, o przyszłość, o to, kto zawinił. Moja mama próbowała łagodzić sytuację:

– Dajcie sobie czas. Paweł jest dumny, ale to dobry chłopak.

Ale ja czułam się coraz bardziej samotna. Pracowałam na dwa etaty – w szkole i jako korepetytorka – żeby utrzymać dom i nasze małe mieszkanie na Ursynowie. Czułam się jak oszustka wobec znajomych, którzy pytali: „Co u Pawła? Już znalazł coś fajnego?”

Najgorsze były święta. Tata przy stole rzucał aluzje:

– U mnie nikt nie narzeka na brak pracy.

Paweł milczał wtedy jak zaklęty, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię.

Pewnego wieczoru usiadłam obok niego na kanapie i powiedziałam:

– Tak dalej być nie może. Kocham cię, ale nie dam rady sama ciągnąć wszystkiego.

Spojrzał na mnie z bólem:

– Wiem. Przepraszam cię za to wszystko.

Po raz pierwszy od dawna rozmawialiśmy szczerze. Paweł przyznał się do lęku przed porażką, przed tym, że zawiódł mnie i siebie samego.

– Boję się, że jeśli pójdę do twojego ojca, już nigdy nie wyjdę spod jego skrzydeł – powiedział cicho.

Zrozumiałam wtedy, że dla niego to nie tylko kwestia pracy czy pieniędzy. To była walka o godność i poczucie własnej wartości.

Kilka dni później zadzwoniła do mnie koleżanka ze studiów:

– Słuchaj, u nas w fundacji szukają kogoś do administracji. Może Paweł by spróbował?

Nie miałam wielkich nadziei, ale przekazałam mu tę informację. Ku mojemu zdziwieniu zgodził się spróbować.

Rozmowa kwalifikacyjna była trudna – Paweł wrócił blady jak ściana.

– Myślisz, że się nadaję? – zapytał niepewnie.

– Wierzę w ciebie – odpowiedziałam szczerze.

Tydzień później dostał telefon: „Chcemy pana zatrudnić.”

Pamiętam ten dzień jak dziś – pierwszy raz od miesięcy widziałam w jego oczach radość i ulgę.

Dziś minął rok od tamtego momentu. Paweł pracuje w fundacji pomagającej dzieciom z ubogich rodzin. Zarabia mniej niż w banku, ale wraca do domu uśmiechnięty. Nasze życie powoli wraca do normy. Tata nadal czasem żartuje: „Może jednak kiedyś przyjdziesz do mnie?” Ale już bez złośliwości.

Czasem zastanawiam się, ile jeszcze takich prób czeka nas w życiu. Czy duma naprawdę jest ważniejsza niż wsparcie bliskich? A może właśnie dzięki tym trudnym chwilom uczymy się siebie nawzajem na nowo?