Przejechałam obok policyjnej taśmy, nie wiedząc, że to mój syn leży na asfalcie. Moja nocna zmiana zamieniła się w koszmar, którego nie zapomnę do końca życia.

– Proszę pani, nie może pani tędy przejechać! – krzyknął młody policjant, machając latarką przed moją szybą. Zatrzymałam się na moment, zerkając na zegarek – była 23:47. Zmęczenie po dwunastogodzinnej zmianie w szpitalu ściskało mi skronie jak imadło. – Mieszkam tu, muszę przejechać – odpowiedziałam z rezygnacją, wskazując na blok za policyjną taśmą. Policjant spojrzał na mnie z wahaniem, ale w końcu odsunął pachołek. Przejechałam powoli, mijając rozbity rower i roztrzaskany telefon leżący na asfalcie. Przez sekundę poczułam dziwny ucisk w żołądku, ale szybko go zignorowałam – przecież wypadki zdarzają się codziennie.

W domu było cicho. Tylko światło w pokoju Kuby jeszcze się świeciło. „Pewnie znowu siedzi na Discordzie zamiast spać” – pomyślałam z lekką irytacją. Otworzyłam drzwi jego pokoju. Pusto. Na biurku leżał tylko niedopity kubek po herbacie i podręcznik do matematyki. Zmarszczyłam brwi. Kuba zawsze wracał najpóźniej o dziesiątej, nawet jeśli spotykał się z chłopakami na boisku.

Wyjęłam telefon i wybrałam jego numer. Jeden sygnał, drugi… trzeci… „Nie odbiera” – mruknęłam pod nosem, czując jak niepokój zaczyna mnie dławić. Wtedy zadzwonił mój telefon. Numer nieznany.

– Dobry wieczór, tu aspirant Nowak z Komendy Powiatowej Policji w Otwocku. Czy rozmawiam z panią Anną Zielińską?
– Tak… Tak, to ja.
– Czy pani syn to Jakub Zieliński, lat szesnaście?

Serce mi stanęło. Przez chwilę nie mogłam wydobyć głosu.

– Tak… Co się stało?
– Pani syn miał wypadek. Proszę natychmiast przyjechać na ulicę Kościuszki.

Telefon wypadł mi z ręki. Nogi odmówiły posłuszeństwa. Przez chwilę siedziałam na podłodze, próbując złapać oddech. „To niemożliwe… Przecież przed chwilą tam byłam…” – powtarzałam sobie w myślach.

Wybiegłam z mieszkania, nawet nie zamykając drzwi. Biegłam przez klatkę schodową jak oszalała, a każda sekunda była jak wieczność. Na miejscu zobaczyłam karetkę, radiowozy i tłum gapiów. Policjant zatrzymał mnie przy taśmie.

– Proszę pani, nie może pani przejść!
– To mój syn! – wrzasnęłam, czując jak łzy zalewają mi twarz.

Ktoś mnie złapał za ramię i poprowadził do karetki. Kuba leżał na noszach, blady jak ściana, z zamkniętymi oczami. Jego ręka zwisała bezwładnie poza krawędzią noszy.

– Kuba! Synku! – krzyczałam, próbując się do niego dostać.
– Proszę się uspokoić – powiedział ratownik medyczny, ale jego głos był jak zza szyby.

Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Ktoś zadawał mi pytania o grupę krwi Kuby, o alergie, o choroby przewlekłe. Odpowiadałam automatycznie, patrząc tylko na jego twarz.

W szpitalu czekałam pod salą operacyjną przez trzy godziny. W głowie miałam tylko jedno pytanie: „Dlaczego? Dlaczego akurat on?” Przypominały mi się nasze ostatnie kłótnie o ocenę z matematyki, o to, że za dużo siedzi przy komputerze, o to, że nie chce chodzić na korepetycje. „Może gdybym była bardziej wyrozumiała… Może gdybym nie musiała tyle pracować…” – wyrzucałam sobie wszystko naraz.

O trzeciej nad ranem wyszedł do mnie lekarz.

– Pani syn żyje, ale jego stan jest bardzo ciężki. Musieliśmy go wprowadzić w śpiączkę farmakologiczną. Proszę być przygotowaną na najgorsze.

Zatoczyłam się na krzesło i zaczęłam płakać tak głośno, że pielęgniarka musiała mnie uciszać.

Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Siedziałam przy łóżku Kuby i opowiadałam mu o wszystkim: o tym, co gotuję na obiad, o tym, jak bardzo go kocham i jak bardzo przepraszam za wszystkie nasze sprzeczki. Jego ojciec pojawił się dopiero po trzech dniach – jak zwykle spóźniony do wszystkiego w naszym życiu.

– Anka, musimy być silni dla niego – powiedział cicho, siadając obok mnie.
– Gdzie byłeś przez te wszystkie lata? – syknęłam przez łzy.
– Pracowałem… Starałem się… Ale teraz to nie ma znaczenia.

Milczeliśmy długo. W końcu wybuchłam:

– Gdybyś był częściej w domu, może Kuba nie musiałby wracać sam po nocy! Może nie szukałby towarzystwa na ulicy!
– Przestań! To nie jest moja wina!
– A czyja? Moja? Bo haruję po nocach?

Wiedziałam, że to bez sensu. Ale musiałam wykrzyczeć swój ból.

Po tygodniu Kuba zaczął reagować na bodźce. Lekarze mówili o cudzie, ale ja wiedziałam jedno: już nigdy nie będziemy tacy sami. Każda noc była walką z myślami: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy mogłam go ochronić?

Kiedy Kuba po raz pierwszy otworzył oczy i spojrzał na mnie zdezorientowanym wzrokiem, poczułam ulgę i przerażenie jednocześnie.

– Mamo… Co się stało?
– Miałeś wypadek… Ale już jesteś bezpieczny.

Nie wiem, czy kiedykolwiek wybaczę sobie tamtą noc. Nie wiem też, czy kiedykolwiek przestanę się bać o każdy jego krok.

Czasem patrzę przez okno na ulicę Kościuszki i pytam siebie: ile matek jeszcze przejedzie obok policyjnej taśmy, nie wiedząc, że ich świat właśnie się kończy? Czy można przygotować się na taki cios? Czy można potem jeszcze normalnie żyć?