Odrodzenie z popiołów: Historia Katarzyny
Zimny wiatr wdzierał się przez szpary w drzwiach biurowca, gdy weszłam do środka. Ledwie skinęłam głową ochroniarzowi, który nawet nie podniósł wzroku znad telefonu. Minęłam windę i skierowałam się w stronę schodów. Piąte piętro zawsze pokonywałam pieszo – to był mój mały rytuał, jedyna rzecz, nad którą miałam kontrolę. Trzy razy w tygodniu chodziłam na siłownię, ale ostatnio nawet na to brakowało mi czasu. Nawet do swojego mieszkania na piętnastym piętrze często wspinałam się po schodach, gdy po pracy miałam jeszcze siły. Moje szpilki, wyraźnie już zniszczone, stukały o marmurowe stopnie, a ja czułam, jak z każdym krokiem narasta we mnie napięcie.
— Katarzyna! — usłyszałam za plecami głos Magdy, mojej koleżanki z działu. — Szef cię szuka. Wygląda na wściekłego.
Przyspieszyłam kroku. Ostatnio wszystko mnie drażniło: spojrzenia ludzi, ich szeptane rozmowy, nawet zapach kawy na korytarzu. Czułam się jak zwierzę w klatce. Odkąd dowiedziałam się o zdradzie Pawła, mojego męża, nic nie było już takie samo. Przez dziesięć lat wierzyłam, że jesteśmy szczęśliwi. Mieliśmy mieszkanie na Ursynowie, psa i plany na przyszłość. A potem znalazłam w jego telefonie wiadomości do jakiejś Anny. „Tęsknię za tobą” – napisał do niej w dniu naszej rocznicy ślubu.
W pracy próbowałam udawać, że wszystko jest w porządku. Ale nie było. Szef coraz częściej patrzył na mnie z niechęcią, a ja czułam, że grunt usuwa mi się spod nóg. W domu panowała cisza – Paweł wyprowadził się do matki, a ja zostałam sama z pustką i roztrzęsionym psem.
Tego dnia szef wezwał mnie do gabinetu zaraz po moim przyjściu.
— Katarzyna, musimy porozmawiać — powiedział chłodno. — Wyniki twojego działu są poniżej oczekiwań. Musisz się bardziej postarać albo…
Nie dokończył. Wiedziałam, co miał na myśli. Wróciłam do swojego biurka i przez resztę dnia siedziałam wpatrzona w ekran komputera, nie mogąc zebrać myśli. Magda próbowała mnie pocieszyć:
— Może powinnaś wziąć kilka dni wolnego? Wyjedź gdzieś, odpocznij.
— Nie mogę — odpowiedziałam szorstko. — Jeśli teraz odpuszczę, już nigdy nie wrócę.
Wieczorem wróciłam do pustego mieszkania. W kuchni stały dwa kubki – jeden mój, drugi Pawła. Przez chwilę patrzyłam na nie bezmyślnie, aż w końcu chwyciłam ten jego i roztrzaskałam o podłogę. Szkło rozsypało się po kafelkach jak moje życie – na tysiące ostrych kawałków.
Następne tygodnie były jak sen na jawie. Praca stawała się coraz trudniejsza – szef wyraźnie dawał mi do zrozumienia, że jestem zbędna. W domu unikałam kontaktu z rodziną; matka dzwoniła codziennie, ale nie miałam siły odbierać.
Pewnego dnia Paweł przyszedł po swoje rzeczy. Stał w przedpokoju z kartonem książek i spojrzał na mnie z wyrzutem.
— Kasia… Przepraszam — powiedział cicho.
— Nie chcę tego słuchać — przerwałam mu ostro. — Po prostu zabierz wszystko i wyjdź.
Zamknęłam za nim drzwi i osunęłam się na podłogę. Pies podszedł do mnie i polizał po ręce. Płakałam długo, aż zabrakło mi łez.
W pracy sytuacja osiągnęła punkt krytyczny dwa miesiące później. Szef wezwał mnie do siebie i wręczył wypowiedzenie.
— Przykro mi, Katarzyno. To decyzja zarządu — powiedział bez emocji.
Wyszłam z biura jak automat. Na ulicy zatrzymałam się i spojrzałam w niebo – było szare i ciężkie od chmur. Czułam się jak feniks spalony na popiół.
Przez pierwsze dni po utracie pracy nie wychodziłam z domu. Leżałam pod kocem i patrzyłam w sufit. Myślałam o wszystkim: o Pawle, o pracy, o tym, że zostałam sama i nikomu nie jestem potrzebna.
Ale potem coś się zmieniło. Pewnego ranka obudziłam się i poczułam dziwny spokój. Wstałam, posprzątałam mieszkanie, wyrzuciłam wszystkie rzeczy Pawła i zadzwoniłam do matki.
— Mamo… Potrzebuję cię — powiedziałam przez łzy.
Matka przyjechała natychmiast. Przytuliła mnie mocno i długo płakałyśmy razem.
Zaczęłam powoli wracać do życia. Zapisałam się na kurs grafiki komputerowej – zawsze o tym marzyłam, ale nigdy nie miałam odwagi spróbować czegoś nowego. Poznałam tam ludzi takich jak ja – zagubionych, ale pełnych nadziei.
Po kilku miesiącach znalazłam nową pracę w małym studiu projektowym na Mokotowie. Zarabiałam mniej niż wcześniej, ale czułam się wolna i potrzebna.
Pewnego dnia spotkałam Magdę na ulicy.
— Kasia! Wyglądasz świetnie! — zawołała z uśmiechem.
— Dziękuję… Wiesz, chyba pierwszy raz od dawna czuję się naprawdę sobą — odpowiedziałam szczerze.
Wieczorami siadałam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na światła miasta. Myślałam o tym wszystkim, co przeszłam – zdradzie, samotności, utracie pracy… I o tym, że mimo wszystko przetrwałam.
Czy musiałam upaść tak nisko, żeby nauczyć się żyć dla siebie? Czy każdy z nas musi spalić się na popiół, żeby narodzić się na nowo? Może właśnie w tym tkwi sens życia – żeby po każdym upadku podnieść się silniejszym.