Dwie noce i jeden dzień – historia, której nie zapomnę
Zanim jeszcze słońce zdążyło wstać nad moim rodzinnym blokiem na warszawskiej Pradze, już wiedziałam, że ten dzień będzie inny. Siedziałam na zimnej podłodze w kuchni, oparta o szafkę, z telefonem w dłoni. Dzwoniłam do mamy, choć wiedziałam, że nie odbierze. Po wczorajszej awanturze nie chciała mnie widzieć.
– Znowu wróciłaś nad ranem? – zapytał ojciec, stojąc w drzwiach w samych slipach. – Myślisz, że nie wiem, gdzie się szlajasz?
– To nie twoja sprawa – syknęłam, z trudem powstrzymując łzy. – Mam dwadzieścia siedem lat.
– Ale mieszkasz pod moim dachem! – krzyknął. – I nie będziesz robić z siebie pośmiewiska na całym osiedlu!
Wstałam gwałtownie. Szklanka spadła na podłogę i roztrzaskała się na kawałki. Ojciec przeklął pod nosem i wyszedł, trzaskając drzwiami. Zostałam sama z własnym odbiciem w szybie. Wtedy zadzwonił telefon.
– Lena? – usłyszałam głos Kuby. – Jesteś gotowa?
Kuba. Mój Kuba. A może raczej: czyjś Kuba. Bo przecież miał żonę i dwójkę dzieci w Ząbkach. Byłam tą drugą od ponad roku. Wmawiałam sobie, że to tylko faza, że on odejdzie od żony, że wszystko się ułoży. Ale każda kolejna noc była coraz bardziej gorzka.
– Przyjadę za pół godziny – powiedziałam cicho.
– Tylko nie spóźnij się jak ostatnio – rzucił z przekąsem.
Wyszłam z mieszkania bez śniadania. Mama siedziała w salonie z gazetą, ale nawet na mnie nie spojrzała. Przez chwilę miałam ochotę podejść i przytulić ją jak kiedyś, gdy byłam mała i bałam się burzy. Ale teraz burza była we mnie.
Na klatce minęłam sąsiadkę, panią Jadwigę.
– Lena, dziecko, ty taka blada… Wszystko dobrze? – zapytała z troską.
– Tak, wszystko dobrze – skłamałam i uciekłam wzrokiem.
Kuba czekał pod blokiem w swoim srebrnym passacie. Uśmiechnął się szeroko, ale jego oczy były zmęczone.
– Gotowa na przygodę? – zapytał, próbując być beztroski.
– Nie wiem…
Pojechaliśmy do domku letniskowego jego kolegi pod Serockiem. Po drodze milczeliśmy prawie całą godzinę. W radiu leciała stara piosenka Lady Pank o miłości na kredyt. Pomyślałam wtedy: czy ja właśnie tak żyję? Na kredyt? Na cudzym szczęściu?
Gdy weszliśmy do domku pachnącego starym drewnem i kurzem, Kuba objął mnie od tyłu.
– Wiesz, że tylko z tobą czuję się sobą? – wyszeptał mi do ucha.
Odwróciłam się gwałtownie.
– To czemu nie powiesz tego swojej żonie?
Zamilkł. Odsunął się i zaczął rozpakowywać torby.
Wieczorem piliśmy tanie wino na tarasie. Słońce zachodziło nad jeziorem, a ja czułam się jak bohaterka taniego melodramatu.
– Lena… – zaczął Kuba. – Nie mogę tak dłużej. Moja żona coś podejrzewa. Dzieci… One niczemu nie są winne.
– A ja? Ja jestem winna? – wybuchłam nagle. – Przecież to ty mnie szukałeś! To ty mówiłeś, że mnie kochasz!
– Kocham cię… Ale nie mogę zostawić dzieci.
Wybiegłam z domku i pobiegłam nad jezioro. Łzy płynęły mi po policzkach jak deszcz po szybie tramwaju. Wtedy zadzwoniła moja siostra, Zosia.
– Lena, wracaj do domu – powiedziała bez zbędnych słów. – Mama jest w szpitalu. Miała atak serca.
Ziemia osunęła mi się spod nóg.
Kuba dobiegł do mnie po chwili.
– Co się stało?
– Muszę wracać do Warszawy. Mama…
Nie pytał więcej. W drodze powrotnej milczeliśmy oboje. Każde z nas było już gdzie indziej myślami.
W szpitalu zobaczyłam mamę podpiętą do kroplówki. Ojciec siedział przy niej skulony jak dziecko.
– Lena… – wyszeptała mama słabym głosem. – Nie chcę cię stracić…
Poczułam wtedy całą siłę tej miłości, której przez tyle lat nie doceniałam.
Po powrocie do domu usiadłam z ojcem w kuchni.
– Przepraszam cię, tato – powiedziałam cicho.
Spojrzał na mnie długo i ciężko westchnął.
– Chciałem dla ciebie lepszego życia niż nasze…
W nocy napisałam do Kuby krótką wiadomość: „To koniec”. Nie odpisał.
Minęły dwa tygodnie. Mama wracała do zdrowia powoli, a ja zaczęłam szukać pracy poza Warszawą. Zosia pomagała mi codziennie, choć sama miała trójkę dzieci i wiecznie brak czasu.
Pewnego dnia spotkałam Kubę na bazarku pod Halą Mirowską. Był z synkiem.
– Lena…
– Nie mów nic – przerwałam mu stanowczo. – Już wiem, kim jestem i czego chcę.
Odwróciłam się i odeszłam bez żalu pierwszy raz od dawna.
Dziś patrzę na swoje odbicie w oknie pociągu do Gdańska i myślę: czy można zacząć wszystko od nowa po dwóch nocach i jednym dniu? Czy wy też kiedyś musieliście wybrać siebie zamiast kogoś innego?