Nie chcę być niepotrzebna na starość – historia matki, która boi się samotności
– Grzesiu, czy mogę z tobą porozmawiać? – zapytałam cicho, stojąc w progu jego kuchni. Pachniało kawą i świeżym chlebem. W tle słychać było śmiech mojej wnuczki, która bawiła się na podłodze klockami. Syn nawet nie podniósł wzroku znad laptopa.
– Mamo, teraz nie mam czasu. Muszę skończyć ten raport do pracy – odpowiedział zniecierpliwiony.
Zamknęłam oczy, próbując powstrzymać łzy. To już kolejny raz, kiedy czuję się jak cień w ich domu. Przychodzę, żeby pomóc, ugotować obiad, posprzątać, pobawić się z małą Zosią. Ale coraz częściej mam wrażenie, że jestem tylko dodatkiem do ich życia, kimś, kogo obecność jest tolerowana, ale niepotrzebna.
Nie chcę być niepotrzebna na starość. Nie chcę zostać samotną staruszką, o której nikt nie pamięta. Mój syn ożenił się dziesięć lat temu z Martą. Od tamtej pory on, jego żona i córeczka tłoczą się w maleńkim mieszkaniu z jednym pokojem. Siedem lat temu Grześ kupił działkę i zaczął powoli budować dom. Najpierw była długa cisza. Po roku postawili płot i wylali fundament. Potem znowu nic przez dwa lata – tłumaczyli się brakiem pieniędzy, kredytem, pracą.
Pamiętam, jak bardzo się cieszyłam, kiedy Grześ powiedział mi o tej działce. Wyobrażałam sobie, że będziemy razem – ja, on, Marta i Zosia – w dużym domu z ogrodem. Że będę mogła pomagać przy wnuczce, piec ciasta na niedzielę, podlewać kwiaty. Że nie będę sama.
Ale im bardziej dom rósł, tym bardziej czułam, że oddalam się od tej rodziny. Grześ coraz rzadziej dzwonił. Marta przestała zapraszać mnie na święta – tłumaczyła się brakiem miejsca. Zosia rosła i coraz częściej mówiła do mnie „babciu”, ale jakby przez szybę.
Dwa miesiące temu dom był już prawie gotowy. Pojechałam tam sama, żeby zobaczyć postępy. Stałam długo przy furtce i patrzyłam na jasną elewację, nowe okna, ogród pełen błota i resztek materiałów budowlanych. Wtedy zobaczyłam Martę przez okno – rozmawiała przez telefon i śmiała się głośno. Nie zauważyła mnie.
Wróciłam do swojego pustego mieszkania i poczułam się tak bardzo sama jak nigdy wcześniej.
Kilka dni później zadzwonił Grześ.
– Mamo, musimy pogadać – powiedział bez ogródek.
Serce mi zamarło. Przyszłam do nich wieczorem. Marta siedziała przy stole z założonymi rękami.
– Mamo – zaczął Grześ – chcemy ci powiedzieć, że jak już się przeprowadzimy do nowego domu, to… no… będziemy chcieli trochę pobyć sami. Wiesz, Zosia idzie do szkoły, Marta wraca do pracy… Potrzebujemy przestrzeni.
– Ale przecież mówiłeś… – zaczęłam drżącym głosem.
– Mamo, nie obraź się – przerwała mi Marta – ale to nasz dom. Chcemy sami go urządzić po swojemu.
Poczułam się tak, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez tyle lat żyłam nadzieją, że będziemy razem. Że będę miała miejsce w ich życiu.
Wyszłam stamtąd bez słowa. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: „Czy naprawdę jestem im już niepotrzebna? Czy cała moja miłość i poświęcenie nic nie znaczą?”
Następnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Halina.
– Pani Krysiu, co pani taka smutna? – zapytała troskliwie.
Opowiedziałam jej wszystko przez łzy. Ona tylko pokiwała głową.
– Wie pani co? Moje dzieci też mają swoje życie. Trzeba nauczyć się żyć dla siebie. Może pójdziemy razem na spacer? Albo zapisze się pani na zajęcia dla seniorów?
Przez kilka dni próbowałam znaleźć sobie zajęcie. Sprzątałam mieszkanie, piekłam ciasta, oglądałam stare zdjęcia. Ale pustka była coraz większa.
W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam do klubu seniora na drugim końcu miasta. Na początku czułam się tam obco – wszyscy wydawali mi się tacy weseli i pewni siebie. Ale po kilku spotkaniach zaczęłam rozmawiać z innymi kobietami. Okazało się, że wiele z nich ma podobne problemy: dzieci wyjechały za granicę albo mają swoje rodziny i nie mają czasu dla matek.
Zaczęłam chodzić na zajęcia z jogi i warsztaty kulinarne. Poznałam panią Jadzię i pana Stefana – oboje wdowcy, którzy też bali się samotności.
Któregoś dnia zadzwonił Grześ.
– Mamo, Zosia pyta o ciebie. Może przyjdziesz w niedzielę na obiad?
Poczułam ukłucie żalu – czy zaprosili mnie tylko dlatego, że wnuczka nalegała? Ale poszłam.
W trakcie obiadu Marta była chłodna jak zwykle, ale Zosia rzuciła mi się na szyję.
– Babciu! Tęskniłam za tobą! – krzyknęła.
Grześ spojrzał na mnie niepewnie.
– Mamo… przepraszam za tamtą rozmowę. Może trochę przesadziliśmy z Martą… Po prostu chcieliśmy spróbować być samodzielni.
Patrzyłam na niego długo w milczeniu.
– Rozumiem was – powiedziałam cicho – ale ja też mam swoje uczucia.
Po powrocie do domu długo myślałam o tym wszystkim. Czy naprawdę jestem im jeszcze potrzebna? Czy powinnam walczyć o swoje miejsce w rodzinie? A może czas nauczyć się żyć dla siebie?
Czasami patrzę w lustro i widzę tam kobietę zmęczoną życiem, ale wciąż pełną nadziei. Czy samotność to wyrok dla każdej matki? Czy można nauczyć się być szczęśliwą bez rodziny obok?
Może to właśnie teraz jest czas na nowe życie? Ale czy mam jeszcze odwagę je zacząć?