Gorzki smak świeżego chleba: O miłości, kompromisach i utraconym ja

— Znowu nie dodałaś kminku? — głos Dariana przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy blacie, dłonie lepiły się od ciasta, a zapach świeżo pieczonego chleba mieszał się z goryczą w moim gardle.

— Nie miałam już siły, Darek. Przepraszam, zapomniałam kupić — odpowiedziałam cicho, nie odwracając się do niego twarzą. Wiedziałam, że zaraz zacznie się ta sama rozmowa co zawsze. O tym, że kiedyś moja mama piekła chleb lepiej, że kiedyś byłam inna, że kiedyś… wszystko było inne.

— To po co w ogóle się za to bierzesz? — rzucił z rezygnacją i wyszedł z kuchni. Usłyszałam trzask drzwi do salonu. Zostałam sama z gorącym bochenkiem i łzami, które spływały mi po policzkach.

Mój świat od lat kręcił się wokół Dariana. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie — on był pewny siebie, zabawny, miał plany na życie. Ja byłam cicha, zawsze z boku, ale przy nim czułam się ważna. Szybko zamieszkaliśmy razem, potem ślub, kredyt na mieszkanie w bloku na Ruczaju. Wydawało mi się, że to szczęście. Że tak właśnie wygląda dorosłość.

Ale z każdym rokiem coraz częściej czułam się jak cień samej siebie. Dzieci nie mieliśmy — najpierw nie było czasu, potem pieniędzy, potem już tylko milczenie między nami. Darian pracował w korporacji, wracał późno i był wiecznie zmęczony. Ja prowadziłam małą cukiernię na Kazimierzu, ale odkąd przyszła pandemia i inflacja, ledwo wiązałam koniec z końcem.

Wieczory wyglądały podobnie: szybka kolacja, telewizor, czasem seks bez słów. A potem on zasypiał na kanapie, a ja siedziałam w kuchni i patrzyłam na swoje ręce — popękane od pracy, pachnące ciastem i smutkiem.

Tego wieczoru coś we mnie pękło. Wzięłam chleb z piekarnika i położyłam go na stole. Przyszła mi do głowy myśl: ile jeszcze razy będę próbować dogodzić komuś, kto nawet nie zauważa mojego wysiłku? Ile razy jeszcze przeproszę za coś, co nie jest moją winą?

Nagle usłyszałam kroki. Darian wrócił do kuchni.

— Przepraszam — powiedział niespodziewanie cicho. — Jestem zmęczony. Nie powinienem tak mówić.

Spojrzałam na niego i zobaczyłam w jego oczach cień dawnego chłopaka ze studiów. Ale już nie potrafiłam się uśmiechnąć.

— Darek… czy ty mnie jeszcze kochasz? — zapytałam nagle, sama zaskoczona swoim pytaniem.

Zamilkł. Przez chwilę słyszeliśmy tylko tykanie zegara i szum lodówki.

— Nie wiem — odpowiedział w końcu. — Chyba… chyba nie tak jak kiedyś.

Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez chwilę chciałam krzyczeć, rzucać talerzami, płakać głośno jak dziecko. Ale zamiast tego usiadłam przy stole i zaczęłam kroić chleb. Każdy kawałek był jak plasterek mojego serca.

— To co teraz? — spytałam cicho.

— Nie wiem — powtórzył bezradnie. — Może powinniśmy… porozmawiać? Albo zrobić sobie przerwę?

Wiedziałam, że to nie jest rozwiązanie. Przerwy nie naprawiają pękniętych rzeczy. Ale nie miałam już siły walczyć.

Następne dni były jak życie pod wodą. Chodziłam do pracy mechanicznie, uśmiechałam się do klientów, piekłam ciasta i chleby dla obcych ludzi. W domu milczenie było gęste jak zakalec. Darian coraz częściej wychodził wieczorami — mówił, że spotyka się z kolegami z pracy. Ja zaczęłam rozmawiać sama ze sobą.

Pewnego dnia zadzwoniła moja mama.

— Ivana, wszystko w porządku? Słyszę po głosie, że coś jest nie tak.

Nie chciałam jej martwić. Ale słowa same wypłynęły:

— Mamo… chyba już nie umiem być szczęśliwa.

Mama westchnęła ciężko.

— Córciu, szczęście to nie jest coś gotowego do podania na talerzu. Czasem trzeba je sobie wywalczyć albo… pozwolić mu odejść.

Po tej rozmowie długo siedziałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Zrozumiałam wtedy coś ważnego: przez lata żyłam cudzymi oczekiwaniami. Chciałam być idealną żoną, idealną córką, idealną pracownicą. A gdzie w tym wszystkim byłam ja?

Wieczorem wrócił Darian. Pachniał obcymi perfumami.

— Byłeś z kimś? — zapytałam spokojnie.

Zawahał się tylko przez chwilę.

— Tak. Z Anią z pracy. Nic się nie stało… jeszcze.

Nie płakałam. Nie krzyczałam. Po prostu poczułam ulgę — bo prawda była lepsza niż domysły.

— Chcę rozwodu — powiedziałam cicho.

Spojrzał na mnie zdziwiony, jakby pierwszy raz widział kobietę przed sobą naprawdę.

— Jesteś pewna?

— Tak — odpowiedziałam stanowczo.

Tej nocy spałam spokojnie pierwszy raz od lat.

Dziś minął rok od tamtego wieczoru. Moja cukiernia powoli staje na nogi. Zaczęłam chodzić na jogę i spotykać się z przyjaciółkami ze studiów. Czasem czuję samotność — ale już nie boję się jej tak bardzo jak kiedyś.

Często wracam myślami do tamtego chleba bez kminku i do gorzkich słów wypowiedzianych i tych przemilczanych przez lata.

Czy naprawdę trzeba poświęcić siebie dla miłości? A może prawdziwa miłość zaczyna się wtedy, gdy przestajemy udawać kogoś innego?