Między falami a rodziną – wakacyjny koszmar nad Bałtykiem

– Znowu chcesz jechać nad morze? – pytam, patrząc na Andrzeja, który nerwowo przekłada kartki kalendarza. Wiem, co zaraz powie. Wiem, że znowu będzie próbował mnie przekonać, że „to tylko kilka dni”, że „mama się ucieszy”, że „ciocia Halina już wszystko zaplanowała”.

– Kochanie, przecież wiesz, że mama już zarezerwowała domek. Halina dzwoniła rano, pytała, czy potwierdzamy. – Jego głos jest cichy, jakby sam nie wierzył w to, co mówi.

Zaciskam dłonie na kubku z kawą. Wspomnienia zeszłorocznego wyjazdu wracają jak fala zimnej wody: kłótnie o każdy szczegół, wieczne pretensje teściowej, że „nie umiem gotować ryby tak jak ona”, dzieci ciotki Haliny biegające po nocy i rozlewające kompot na wszystko, Andrzej chowający się za gazetą, kiedy próbowałam z nim porozmawiać. I ja – zmęczona, sfrustrowana, czująca się jak intruz we własnych wakacjach.

– Andrzej, ja już nie chcę tam jechać. Nie dam rady drugi raz przeżyć tego samego – mówię cicho, ale stanowczo.

On wzdycha ciężko i siada naprzeciwko mnie.

– Ale mama się obrazi… Wiesz, jaka ona jest. Będzie potem dzwonić codziennie i wypominać. Halina już kupiła nowe stroje kąpielowe dla dzieciaków. No i…

– No i co? – przerywam mu. – Mamy znowu wydać wszystkie oszczędności na wyjazd, podczas którego będę służącą dla twojej rodziny? Andrzej, ja też mam prawo do odpoczynku!

Patrzy na mnie bezradnie. Widzę w jego oczach strach przed konfliktem z matką. Zawsze taki był – unikał konfrontacji, pozwalał jej decydować o wszystkim. Nawet nasz ślub był taki, jak chciała teściowa: w jej parafii, z jej orkiestrą i jej menu. Ja wtedy ustąpiłam – „dla świętego spokoju”.

Ale teraz już nie chcę ustępować.

Wieczorem dzwoni teściowa. Słyszę jej głos przez drzwi kuchni:

– Andrzejku, powiedz Kasi, że wszystko już gotowe! Halinka kupiła świeże śledzie od znajomego rybaka, będzie pyszna kolacja! No i dzieci muszą się przewietrzyć nad morzem…

Andrzej coś mamrocze pod nosem. Wiem, że nie powie jej prawdy. Zawsze tak jest – ja muszę być tą złą.

Kiedy odkłada słuchawkę, przychodzi do mnie do sypialni.

– Kasia… Może jednak pojedziemy? Dla dzieci? – próbuje jeszcze raz.

– Dla dzieci? – powtarzam gorzko. – Dzieci przez cały wyjazd siedziały przed telewizorem albo płakały, bo nie mogły spać przez hałas. A ja… Ja płakałam w łazience, bo twoja matka powiedziała mi przy wszystkich, że „nie nadaję się na żonę”.

Cisza. Andrzej spuszcza wzrok.

– Przepraszam… – szepcze.

Ale to nie wystarczy.

Następnego dnia w pracy nie mogę się skupić. Koleżanka z biura, Magda, zauważa moją frustrację.

– Coś się stało? Wyglądasz na wykończoną.

Opowiadam jej wszystko – o teściowej, o ciotce Halinie, o Andrzeju. Magda kiwa głową ze zrozumieniem.

– U mnie to samo… Mąż zawsze słucha mamusi. Ale wiesz co? W tym roku powiedziałam „nie”. Pojechałam z dziećmi sama w góry. Było cudownie! Może ty też spróbuj?

Wracam do domu z myślą o buncie. Przeglądam oferty wyjazdów w Bieszczady. Marzę o ciszy, o porannym spacerze po lesie bez krzyków teściowej i zapachu smażonego dorsza.

Wieczorem Andrzej wraca późno. Siada obok mnie na kanapie.

– Mama pytała, czy już się spakowaliśmy…

Patrzę mu prosto w oczy.

– Andrzej, ja nie jadę. Jeśli chcesz jechać – jedź sam z dziećmi. Ja zostaję.

W jego oczach pojawia się panika.

– Ale… Jak to? Przecież…

– Przecież co? Przecież zawsze robię to, czego chce twoja matka? Przecież zawsze poświęcam swoje plany dla waszych rodzinnych tradycji?

Cisza jest gęsta jak mgła nad morzem o świcie.

Następnego dnia rano dostaję SMS-a od ciotki Haliny:

„Kasia, mam nadzieję, że nie robisz problemów Andrzejowi! Wszyscy czekamy na was nad morzem!”

Ręce mi się trzęsą ze złości. Odpowiadam krótko:

„Nie jadę w tym roku. Potrzebuję odpoczynku od rodziny.”

Telefon milknie na kilka godzin. Potem dzwoni teściowa:

– Kasiu! Co ty wyprawiasz?! Jak możesz zostawić rodzinę?!

Oddycham głęboko.

– Pani Zofio, ja też jestem rodziną. I ja też mam prawo do wakacji po swojemu.

Słyszę oburzone sapanie w słuchawce.

Wieczorem Andrzej siedzi przy stole i patrzy w okno.

– Mama płakała przez telefon… Powiedziała, że rozbijasz rodzinę.

Czuję łzy pod powiekami – ze złości i bezsilności.

– Andrzej… A kto myśli o mnie? Kto pyta mnie o zdanie? Czy ja naprawdę muszę zawsze rezygnować z siebie?

On milczy długo.

W końcu mówi:

– Może… Może pojedziemy gdzie indziej? Sami?

Patrzę na niego z niedowierzaniem.

– Naprawdę byś się odważył?

Wzrusza ramionami niepewnie.

– Chyba czas spróbować…

Kilka dni później rezerwujemy domek w Bieszczadach. Teściowa przestaje się odzywać na tydzień. Ciotka Halina pisze obrażonego maila. Andrzej jest spięty, ale widzę w nim cień ulgi.

W górach oddycham pełną piersią pierwszy raz od lat. Dzieci są szczęśliwe – biegają po łąkach, zbierają jagody. Wieczorami siedzimy przy ognisku i rozmawiamy bez pośpiechu i pretensji.

Andrzej przytula mnie mocno.

– Dziękuję ci… Za odwagę.

Patrzę w gwiazdy i myślę: ile jeszcze razy będę musiała walczyć o siebie? Czy naprawdę każda kobieta musi wybierać między własnym szczęściem a cudzymi oczekiwaniami?

A wy? Czy też musieliście kiedyś postawić granice rodzinie – nawet jeśli oznaczało to burzę i łzy?