Jeden dzień, który zmienił wszystko: Prawdziwa twarz bezdomności, której nie chciałam widzieć
— Proszę pani, ma pani może dwa złote na bułkę? — głos był zachrypnięty, a spojrzenie nieśmiałe, jakby bał się własnych słów. Stałam na przystanku tramwajowym przy Dworcu Wileńskim, zmarznięta i zirytowana po ciężkim dniu w pracy. Wokół mnie ludzie odwracali wzrok, udawali, że nie słyszą. Ja też miałam ochotę to zrobić. Ale coś mnie zatrzymało.
Spojrzałam na niego — Nikodem, jak się później przedstawił. Miał może czterdzieści lat, twarz pooraną zmarszczkami i brudem, ubranie za duże o dwa rozmiary. W oczach miał coś, czego nie potrafiłam zignorować: wstyd i rozpacz.
— Nie mam drobnych — skłamałam odruchowo. Ale po chwili dodałam: — Może kupię panu coś do jedzenia?
Nikodem skinął głową. Weszliśmy do pobliskiej piekarni. Wzięłam dwie bułki i herbatę. Kiedy podawałam mu jedzenie, zauważyłam, jak drżą mu ręce.
— Dziękuję… — powiedział cicho. — Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz ktoś ze mną rozmawiał.
Usiedliśmy na ławce. Zamiast odejść, zapytałam:
— Jak pan się tu znalazł?
Nikodem spojrzał w bok. Przez chwilę milczał, a potem zaczął mówić. Najpierw nieśmiało, potem coraz szybciej, jakby bał się, że zaraz straci słuchacza.
— Miałem wszystko — żonę, syna, pracę w warsztacie samochodowym. Ale piłem… Piłem coraz więcej. Żona nie wytrzymała. Wyrzuciła mnie z domu. Syn przestał się odzywać. Próbowałem się podnieść, ale… — urwał i schował twarz w dłoniach.
Siedziałam obok niego, czując narastający wstyd za swoje wcześniejsze myśli. Przecież zawsze powtarzałam sobie: „Każdy jest kowalem własnego losu”. Ale czy naprawdę?
— Próbował pan wrócić do rodziny? — zapytałam cicho.
Nikodem pokręcił głową.
— Syn powiedział, że nie chce mnie znać. Żona… Ona już ma kogoś innego. A ja… Ja nawet nie wiem, czy potrafiłbym jeszcze żyć normalnie.
W tym momencie zadzwonił mój telefon. Mama.
— Gdzie jesteś? Miałaś być już w domu! — jej głos był pełen pretensji.
— Pomagam komuś… Spotkałam człowieka w potrzebie — odpowiedziałam.
— Znowu? Zawsze musisz się wtrącać w cudze sprawy! Lepiej zajmij się sobą! — usłyszałam i poczułam znajome ukłucie w sercu.
Od dziecka słyszałam od rodziców, że jestem zbyt naiwna i łatwowierna. Że świat jest zły i trzeba dbać tylko o siebie. Ale patrząc na Nikodema, wiedziałam już, że nie potrafię przejść obojętnie.
— Ma pani rodzinę? — zapytał nagle Nikodem.
— Tak… Ale nie zawsze się dogadujemy — przyznałam.
Uśmiechnął się smutno.
— Rodzina to największy skarb. Dopiero jak ją stracisz, rozumiesz, co miałeś.
Zrobiło mi się głupio. Przypomniałam sobie ostatnią kłótnię z bratem o pieniądze i to, jak łatwo przyszło mi go ocenić.
— A próbował pan szukać pomocy? Schroniska? — zapytałam.
Nikodem wzruszył ramionami.
— Byłem w schronisku na Pradze. Ale tam… tam jest ciężko. Kradną ci wszystko, co masz. Lepiej spać na dworcu albo pod mostem.
Zamilkliśmy na chwilę. Obserwowałam ludzi przechodzących obok nas — nikt nawet nie spojrzał w naszą stronę.
— Wie pani… Czasem myślę, że ludzie wolą nie widzieć takich jak ja. Bo wtedy musieliby coś zrobić — powiedział Nikodem cicho.
Te słowa zostały ze mną na długo.
Po chwili Nikodem wstał.
— Muszę już iść… Dziękuję za bułkę i rozmowę. To więcej niż dostałem przez ostatni miesiąc.
Patrzyłam za nim, jak odchodził powoli w stronę mostu Gdańskiego. Poczułam bezsilność i gniew na siebie samą — bo przecież mogłam zrobić więcej. Ale co?
Wróciłam do domu późno. Mama czekała na mnie w kuchni.
— Znowu się spóźniłaś przez jakiegoś obcego? — zapytała z wyrzutem.
— On nie jest tylko „obcym”. To człowiek taki jak my — odpowiedziałam ostrożnie.
Mama pokręciła głową.
— Ty zawsze musisz ratować cały świat…
Nie spałam tej nocy długo. Myślałam o Nikodemie i o tym, jak łatwo przyszło mi go ocenić zanim jeszcze otworzył usta. Myślałam o rodzinie — swojej i jego. O tym, ile razy sama odwracałam wzrok od ludzi w potrzebie.
Następnego dnia wróciłam na przystanek z termosami herbaty i kanapkami. Nikodema nie było. Pytałam innych bezdomnych — nikt go nie widział od rana.
Przez kolejne dni wracałam tam codziennie. Bez skutku.
Z czasem zaczęłam pomagać innym — przynosić jedzenie, rozmawiać, słuchać historii podobnych do tej Nikodema. Każda była inna, każda równie bolesna i prawdziwa.
Dziś wiem jedno: żaden człowiek nie zasługuje na to, by być niewidzialnym.
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze takich historii mijam codziennie? Czy naprawdę wystarczy tylko jedno spotkanie, by zmienić swoje spojrzenie na świat? Co by było, gdyby każdy z nas zatrzymał się choć na chwilę?