Kiedy miłość nie wystarcza: Opowieść o córce i jej matce
– Znowu nie wzięłaś leków, mamo? – zapytałam, próbując ukryć drżenie w głosie. W kuchni pachniało ziołami i starym kurzem, a moja matka siedziała przy stole, patrząc przez okno na szarą ulicę. Miała na sobie sweter, który sama dla mnie kiedyś wydziergała, a teraz był na niej za duży. – Nie pamiętam – odpowiedziała cicho, jakby mówiła do siebie, nie do mnie. W tej chwili poczułam znajome ukłucie bezsilności i smutku. Od dwudziestu lat każdy mój dzień wyglądał podobnie: budziłam się wcześnie, przygotowywałam śniadanie, podawałam leki, sprzątałam, rozmawiałam z lekarzami, a potem wieczorem siadałam przy jej łóżku i słuchałam opowieści o dawnych czasach.
Mój brat, Paweł, pojawiał się rzadko. Zawsze miał ważniejsze sprawy: praca w Warszawie, wyjazdy służbowe, nowa rodzina. Gdy dzwonił raz na kilka miesięcy, pytał tylko: „Jak mama?” i szybko kończył rozmowę. Nigdy nie zaproponował pomocy. Nawet w święta przysyłał tylko kartkę z podpisem „Paweł z rodziną”. Czasem czułam do niego żal, czasem złość, ale najczęściej po prostu pustkę.
Moje życie zatrzymało się w miejscu. Marzyłam kiedyś o podróżach, o własnej rodzinie, o pracy w teatrze. Zamiast tego zostałam w rodzinnym domu w Lublinie i dzień po dniu patrzyłam, jak matka gaśnie. Były chwile radości – jej uśmiech, gdy przynosiłam świeże kwiaty z ogrodu, wspólne oglądanie starych filmów – ale coraz częściej czułam się jak cień samej siebie.
Pamiętam jedną z ostatnich rozmów z mamą. Było już późno, za oknem padał deszcz. Siedziałyśmy razem w jej pokoju.
– Marto… – zaczęła nagle – czy ty jesteś szczęśliwa?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Zamiast tego uśmiechnęłam się blado i pogładziłam ją po dłoni.
– Najważniejsze, że jesteś przy mnie – powiedziała cicho.
Kiedy odeszła, poczułam ulgę i pustkę jednocześnie. Przez kilka dni chodziłam po domu jak duch. Wszędzie były jej rzeczy: szal na fotelu, okulary na stole, niedokończony list do kuzynki z Krakowa. Próbowałam zająć się formalnościami – pogrzebem, dokumentami – ale wszystko wydawało się nierealne.
Kilka tygodni później dostałam list od notariusza. Spodziewałam się, że dom przypadnie mi – przecież to ja się nią opiekowałam przez tyle lat. Kiedy przeczytałam dokumenty, świat mi się zawalił: cały majątek został zapisany Pawłowi. Nawet nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Zadzwoniłam do niego natychmiast.
– Paweł… czy ty wiedziałeś o tym?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Mama chciała… żebym miał dom dla dzieci – powiedział chłodno. – Ty sobie poradzisz.
Nie mogłam powstrzymać łez. Przez chwilę nie byłam w stanie wydusić słowa.
– Przecież to ja tu byłam… całe życie…
– Marta, nie zaczynaj – przerwał mi. – Każdy ma swoje wybory.
Wtedy poczułam coś nowego: gniew. Nie tylko na niego, ale też na mamę i na siebie samą. Czy naprawdę moje poświęcenie nic nie znaczyło? Czy byłam tylko tłem dla ich życia?
Przez kolejne tygodnie próbowałam znaleźć sens w tym wszystkim. Przychodzili sąsiedzi z ciastem i dobrymi radami: „Może czas pomyśleć o sobie?”, „Jesteś jeszcze młoda”, „Może wyjedziesz gdzieś?”. Ale ja nie umiałam ruszyć z miejsca. Każdy kąt tego domu przypominał mi o straconych latach i niespełnionych marzeniach.
Pewnego dnia znalazłam w szufladzie stary pamiętnik mamy. Pisała tam o mnie: „Marta jest moim aniołem stróżem. Boję się, że nigdy nie pozwoli sobie być szczęśliwa”. Czy ona wiedziała? Czy rozumiała, jak bardzo oddałam jej swoje życie?
Zaczęły mnie nachodzić wspomnienia: pierwsza miłość na studiach, którą porzuciłam dla powrotu do domu; propozycja pracy w teatrze, której nigdy nie przyjęłam; przyjaciółki, które powoli oddalały się ode mnie, bo zawsze byłam zajęta „sprawami rodzinnymi”.
Któregoś wieczoru zadzwoniła do mnie Basia – dawna koleżanka ze szkoły.
– Marta… słyszałam o twojej mamie. Może spotkamy się na kawę?
Zgodziłam się bez przekonania. Siedziałyśmy potem w małej kawiarni przy rynku i rozmawiałyśmy godzinami. Basia opowiadała o swoim życiu: rozwódzie, nowych pasjach, podróżach po Europie.
– Wiesz… zawsze ci zazdrościłam tej twojej siły – powiedziała nagle.
Zaśmiałam się gorzko.
– Jakiej siły? Ja po prostu nie miałam wyboru.
– Ale miałaś – odpowiedziała cicho. – Tylko wybrałaś inaczej.
Te słowa długo we mnie rezonowały. Czy naprawdę miałam wybór? Czy mogłam postąpić inaczej? A jeśli tak – czy żałuję?
Dziś siedzę przy tym samym kuchennym stole co zawsze. Dom już nie należy do mnie – Paweł chce go sprzedać i podzielić pieniądze „sprawiedliwie”, choć dobrze wiem, że dla niego to tylko kolejna transakcja. Ja muszę zacząć wszystko od nowa: znaleźć mieszkanie, pracę, sens życia.
Patrzę przez okno na szarą ulicę i zastanawiam się: czy miłość naprawdę wystarcza? Czy warto poświęcać siebie dla innych? A może czasem trzeba być egoistą i zawalczyć o własne szczęście?
Nie wiem jeszcze, jak potoczy się moje życie dalej. Ale jedno wiem na pewno: już nigdy nie pozwolę sobie zapomnieć o własnych marzeniach. A wy… co byście zrobili na moim miejscu?