Znalazłam paragon na bukiet róż. Ale to nie ja je dostałam…
— Co to jest? — zapytałam, trzymając w ręku zmięty paragon, który jeszcze przed chwilą leżał pod stołem w kuchni. Głos mi zadrżał, choć starałam się brzmieć spokojnie. Adam spojrzał na mnie znad telefonu, jakby nie rozumiał pytania. — O co chodzi? — mruknął, odkładając urządzenie na blat.
— Bukiet róż za sto osiemdziesiąt złotych. Trzy dni temu. Kwiaciarnia pod blokiem. — Mówiłam powoli, cedząc każde słowo. — Ja wtedy róż nie dostałam.
Przez chwilę w kuchni panowała cisza. Słyszałam tylko tykanie zegara i swoje przyspieszone bicie serca. Adam odchrząknął i wzruszył ramionami.
— Może to stary paragon? — rzucił, unikając mojego wzroku.
— Data jest sprzed trzech dni — odpowiedziałam cicho. — Wiesz coś o tym?
Wiedziałam już, że kłamie. Znam go od piętnastu lat, wiem, jak się zachowuje, gdy coś ukrywa. Zaciska wtedy szczękę i zaczyna bawić się obrączką. Teraz robił dokładnie to samo.
Przez cały dzień chodziłam jak struta. W pracy nie mogłam się skupić, w głowie miałam tylko ten paragon i pytanie: dla kogo były te róże? Przecież trzy dni temu Adam wrócił późno z pracy, tłumaczył się korkami i awarią tramwaju. Nie przyniósł mi kwiatów, nie miał nawet dobrego humoru.
Wieczorem próbowałam jeszcze raz.
— Adam, proszę cię, powiedz mi prawdę. Dla kogo były te kwiaty?
Westchnął ciężko i spojrzał na mnie z wyrzutem.
— Naprawdę musisz robić z tego aferę? To był prezent dla koleżanki z pracy. Miała urodziny.
— Za sto osiemdziesiąt złotych? — zapytałam z niedowierzaniem.
— Złożyliśmy się całą ekipą — odpowiedział szybko.
Nie wierzyłam mu. Zbyt dobrze znałam jego wymówki. Przez kolejne dni czułam się jak cień samej siebie. Przestałam spać po nocach, analizowałam każde jego słowo, każdy gest. Zaczęłam sprawdzać jego telefon, choć zawsze obiecywałam sobie, że nigdy tego nie zrobię.
I wtedy znalazłam wiadomość. „Dziękuję za najpiękniejsze róże na świecie. Tylko ty potrafisz tak mnie zaskoczyć” — napisała do niego jakaś Karolina. Nie znałam żadnej Karoliny z jego pracy. Serce mi pękło.
Zadzwoniłam do mojej siostry, Magdy.
— On mnie zdradza — powiedziałam przez łzy.
— Spokojnie, może to nie to, co myślisz… — próbowała mnie uspokoić, ale wiedziałam swoje.
Przez następne dni żyłam jak w amoku. Adam był coraz bardziej nieobecny, coraz częściej wychodził „na siłownię” albo „z kolegami”. Ja zamykałam się w łazience i płakałam do poduszki, żeby dzieci nie słyszały.
W końcu zebrałam się na odwagę i postanowiłam z nim porozmawiać raz jeszcze. Dzieci były u babci, mieliśmy cały wieczór dla siebie.
— Adam, wiem o wszystkim — powiedziałam bez ogródek. — Wiem o Karolinie i o tych różach.
Zbladł. Przez chwilę milczał, potem usiadł ciężko na krześle.
— To nie tak… — zaczął, ale przerwałam mu.
— Proszę cię, nie okłamuj mnie już więcej. Chcę wiedzieć prawdę.
W końcu przyznał się do wszystkiego. Poznał Karolinę na szkoleniu pół roku temu. Zaczęło się niewinnie — kawa po pracy, wspólne żarty na Messengerze. Potem spotkania po godzinach i… resztę już znałam.
Nie krzyczałam. Nie płakałam przy nim. Po prostu siedziałam i słuchałam, jak opowiada o tym, jak bardzo był nieszczęśliwy w naszym małżeństwie, jak bardzo potrzebował „oddechu” i „nowych emocji”.
— A ja? Ja nie istnieję? Nasze dzieci? Nasze życie? — zapytałam cicho.
Nie odpowiedział.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Adam wyprowadził się do matki „na jakiś czas”. Dzieci pytały, kiedy tata wróci do domu. Ja nie umiałam im odpowiedzieć.
Moja mama mówiła: „Wybacz mu, dla dzieci”. Siostra radziła: „Rzuć go w cholerę”. Przyjaciółki dzieliły się na dwa obozy: jedne kazały walczyć o rodzinę, inne namawiały do rozwodu.
A ja? Ja czułam tylko pustkę i żal. Do niego, do siebie, do całego świata.
Najgorsze były wieczory. Siadałam przy kuchennym stole i patrzyłam na miejsce, gdzie znalazłam ten przeklęty paragon. Myślałam o tym, jak jedno przypadkowe znalezisko może zmienić całe życie człowieka.
Minęły dwa miesiące. Adam wrócił po rzeczy i powiedział mi wprost:
— Kocham Karolinę. Chcę być z nią.
Nie płakałam już wtedy. Byłam zmęczona płaczem i rozczarowaniem.
Dziś jestem sama z dziećmi w naszym mieszkaniu. Uczę się żyć od nowa — bez niego, bez złudzeń, ale z nadzieją, że jeszcze kiedyś będę szczęśliwa.
Czasem zastanawiam się: czy gdybym nie znalazła tego paragonu, żyłabym dalej w kłamstwie? Czy lepiej znać prawdę nawet wtedy, gdy boli najbardziej?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?