Mój mąż zostaje ojcem po trzydziestu latach małżeństwa – historia zdrady, która zmieniła wszystko
– Co ty powiedziałeś? – mój głos drżał, a filiżanka kawy w mojej dłoni nagle stała się zbyt ciężka. Andrzej patrzył na mnie z tą swoją dobrze znaną miną – niby spokojny, ale oczy miał rozbiegane. Przez chwilę miałam wrażenie, że to jakiś żart, że zaraz powie „żartowałem”, jak wtedy, gdy zapomniał o naszej rocznicy i próbował ratować sytuację głupim dowcipem. Ale tym razem nie było śmiechu.
– Zosia… Ja… będę ojcem. – Jego głos był cichy, niemal szeptem. – Znowu.
W tej chwili świat przestał istnieć. Nasz salon, z tymi wszystkimi wspomnieniami – zdjęcia dzieci na ścianie, pamiątki z wakacji w Karpaczu, nawet stary fotel po mojej mamie – wszystko to nagle straciło sens. Przez chwilę miałam ochotę rzucić czymś w Andrzeja, krzyczeć, płakać, ale nie mogłam się ruszyć. Czułam tylko, jak moje serce bije tak głośno, że zagłusza wszystko inne.
– Z kim? – zapytałam w końcu, choć odpowiedź była oczywista. Od miesięcy czułam, że coś jest nie tak. Andrzej wracał później z pracy, coraz częściej wyjeżdżał „służbowo”, a jego telefon był dla mnie zamkniętą księgą.
– Z Martą – odpowiedział. I wtedy wszystko stało się jasne. Marta, ta młoda księgowa z jego firmy, którą poznałam na firmowej wigilii. Uśmiechnięta, zawsze uprzejma. Miałam ochotę wyć z bezsilności.
Nie pamiętam, jak długo siedziałam w ciszy. Andrzej próbował coś mówić, tłumaczyć się, ale każde jego słowo tylko pogłębiało mój ból. W końcu wyszedł, zostawiając mnie samą z moimi myślami i roztrzaskaną rzeczywistością.
Przez kolejne dni funkcjonowałam jak automat. Dzieci już dawno wyprowadziły się z domu – Ania mieszka w Krakowie, Tomek za granicą. Nie miałam komu się wygadać. Mama nie żyje od lat, a z siostrą od dawna nie utrzymuję kontaktu po tamtej kłótni o spadek. Czułam się kompletnie sama.
W pracy też nie mogłam się skupić. Koleżanki coś szeptały za moimi plecami – pewnie już wiedziały. W małym mieście takie rzeczy rozchodzą się szybciej niż plotki o nowym proboszczu.
Wieczorami wracałam do pustego domu i patrzyłam na zdjęcia naszej rodziny. Przypominałam sobie nasze początki – jak Andrzej podrywał mnie na studiach w Poznaniu, jak razem remontowaliśmy nasze pierwsze mieszkanie, jak płakaliśmy ze szczęścia przy narodzinach Ani i Tomka. Czy to wszystko było kłamstwem?
Pewnej nocy nie wytrzymałam i zadzwoniłam do Ani.
– Mamo? Co się stało? – zapytała od razu, słysząc mój głos.
– Twój tata… On… będzie miał dziecko z inną kobietą – wyszeptałam.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Jak to? – Ania była w szoku. – Przecież… przecież wy zawsze byliście razem! Co on sobie myśli?
Nie umiałam jej odpowiedzieć. Sama tego nie rozumiałam.
Następnego dnia Andrzej przyszedł do domu spakować rzeczy. Nie patrzył mi w oczy. Widziałam w nim strach i żal, ale też ulgę – jakby ciężar tajemnicy wreszcie z niego spadł.
– Przepraszam, Zosia… Naprawdę cię przepraszam. To nie miało tak być…
Chciałam go znienawidzić, ale nie potrafiłam. Zbyt długo byliśmy razem. Zbyt wiele nas łączyło.
Przez kolejne tygodnie żyłam jak w zawieszeniu. Znajomi dzwonili rzadziej, niektórzy przestali się odzywać w ogóle – pewnie nie wiedzieli, co powiedzieć. W sklepie ludzie patrzyli na mnie ukradkiem. Czułam się jak bohaterka taniego serialu.
Najtrudniejsze były święta Bożego Narodzenia. Po raz pierwszy od lat spędziłam je sama. Ania chciała przyjechać, ale powiedziałam jej, żeby została z rodziną męża – nie chciałam być ciężarem.
Któregoś dnia spotkałam Martę na rynku. Była w zaawansowanej ciąży. Spojrzała na mnie ze współczuciem.
– Pani Zosiu… Przepraszam… Ja naprawdę nie chciałam…
Nie odpowiedziałam jej nic. Po prostu odeszłam.
Z czasem zaczęłam układać sobie życie na nowo. Zapisałam się na jogę, zaczęłam chodzić na spacery po lesie. Poznałam kilka nowych osób na zajęciach plastycznych w domu kultury. Powoli uczyłam się żyć bez Andrzeja.
Najbardziej bolało mnie to, że musiałam na nowo zdefiniować siebie. Kim jestem bez niego? Czy potrafię być szczęśliwa sama?
Dziś mija rok od tamtej rozmowy przy kawie. Nadal boli, ale już inaczej. Czasem myślę o tym dziecku – moim przyrodnim wnuku lub wnuczce – i zastanawiam się, czy kiedyś będę w stanie spojrzeć na tę sytuację bez żalu.
Czy można wybaczyć taką zdradę? Czy można jeszcze zaufać drugiemu człowiekowi? A może prawdziwa siła tkwi w tym, by nauczyć się żyć dla siebie?