Złamane serce: Kiedy ojcowska miłość nie jest dla wszystkich równa – Moja walka o zauważenie
– Znowu zapomniałeś o moich urodzinach, tato – powiedziałam cicho, stojąc w progu salonu, gdzie ojciec śmiał się głośno z Bartkiem, moim przyrodnim bratem. W jego oczach widziałam tylko Bartka. Zawsze tylko Bartka.
Ojciec nawet nie podniósł wzroku znad planszy do szachów.
– Nie przeszkadzaj teraz, Aleksandro. Widzisz przecież, że gramy.
Miałam wtedy trzynaście lat. Moja mama, Anna, weszła do pokoju z tortem, próbując uratować sytuację. Uśmiechała się do mnie smutno, jakby przepraszała za coś, na co nie miała wpływu. Bartek dmuchnął świeczki razem ze mną, choć to nie były jego urodziny. Ojciec nawet nie zaśpiewał „Sto lat”.
Przez lata próbowałam zrozumieć, dlaczego jestem dla niego niewidzialna. Bartek był synem ojca z pierwszego małżeństwa. Kiedy jego matka zginęła w wypadku samochodowym, miał osiem lat. Ojciec zabrał go do nas i od tamtej pory wszystko się zmieniło. Miałam wtedy sześć lat i nagle przestałam być jego „małą księżniczką”.
Wszystko kręciło się wokół Bartka: jego oceny, treningi piłkarskie, pierwsze miłości. Ojciec chodził na wywiadówki tylko do niego, chwalił się jego sukcesami przed rodziną. Ja byłam tłem. Nawet kiedy dostałam się do konkursu recytatorskiego na szczeblu wojewódzkim, usłyszałam tylko:
– To dobrze, ale Bartek wygrał turniej szachowy.
Pamiętam jeden wieczór szczególnie wyraźnie. Siedziałam na schodach i słyszałam rozmowę rodziców w kuchni.
– Ona cierpi, Andrzeju – mówiła mama. – Nie widzisz tego?
– Przesadzasz, Aniu. Dzieci muszą się nauczyć radzić sobie same.
– Ale ona nie jest sama! Ma ciebie!
– Ma mnie? – zaśmiał się gorzko ojciec. – Bartek mnie naprawdę potrzebuje.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego.
Zaczęłam zamykać się w sobie. Pisałam wiersze do szuflady, marzyłam o tym, żeby ktoś mnie zauważył. W szkole byłam cicha, niewidzialna. Nauczyciele pytali mamę na wywiadówkach:
– Czy coś się dzieje z Aleksandrą? Jest taka zamknięta…
Mama próbowała mnie wspierać. Przynosiła mi herbatę do pokoju, głaskała po głowie.
– Jesteś wyjątkowa, córeczko – powtarzała. – Nie pozwól nikomu wmówić sobie inaczej.
Ale jej słowa odbijały się ode mnie jak od ściany. Potrzebowałam tego od ojca.
Kiedy miałam siedemnaście lat, Bartek miał poważny wypadek na motocyklu. Cała rodzina żyła wtedy tylko nim. Ojciec nie spał po nocach przy jego łóżku w szpitalu. Ja chodziłam do szkoły sama, jadłam sama, spałam sama. Czułam się winna, że czasem myślę: „A co ze mną?”
Pewnego dnia nie wytrzymałam i wykrzyczałam ojcu wszystko prosto w twarz.
– Dlaczego nigdy mnie nie kochałeś tak jak Bartka? Co zrobiłam nie tak?
Ojciec spojrzał na mnie zaskoczony, jakby pierwszy raz zobaczył we mnie człowieka.
– Aleksandro… To nie tak…
Ale nie dokończył zdania. Wyszedł z pokoju i już nigdy więcej o tym nie rozmawialiśmy.
Po maturze wyjechałam na studia do Krakowa. Tam po raz pierwszy poczułam się wolna od rodzinnych ról i oczekiwań. Poznałam ludzi, którzy widzieli we mnie coś więcej niż cień Bartka. Zaczęłam pisać do gazet studenckich, występować na slamach poetyckich. Mój głos zaczął być słyszany.
Mama dzwoniła często.
– Tęsknię za tobą, córeczko…
– Ja też za tobą, mamo – odpowiadałam i naprawdę to czułam.
Ojciec dzwonił rzadko. Jeśli już, pytał o Bartka: czy był u mnie w Krakowie, czy wszystko u niego dobrze.
Kiedy Bartek skończył studia i wrócił do rodzinnego miasta, ojciec był dumny jak nigdy dotąd. Ja wtedy dostałam swoją pierwszą nagrodę literacką – ale w domu nikt o tym nie rozmawiał.
W końcu przestałam walczyć o jego uwagę. Zrozumiałam, że nigdy jej nie dostanę takiej, jakiej potrzebuję. Zaczęłam budować siebie od nowa – bez oczekiwań wobec niego.
Kilka lat później mama zachorowała na raka. To ona poprosiła mnie o rozmowę z ojcem.
– On cię kocha, tylko nie umie tego okazać…
Nie wierzyłam jej wtedy.
Po śmierci mamy zostałam sama z ojcem i Bartkiem w pustym domu pełnym wspomnień i niedopowiedzeń. Próbowałam rozmawiać z ojcem o przeszłości.
– Tato…
– Nie teraz, Aleksandro – ucinał zawsze.
Dopiero kiedy sam zachorował i leżał w szpitalu, poprosił mnie o rozmowę.
– Przepraszam cię… Za wszystko…
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Łzy płynęły mi po policzkach.
– Chciałem być dobrym ojcem… Ale bałem się stracić Bartka po tym wszystkim…
Wybaczyłam mu wtedy – dla siebie bardziej niż dla niego.
Dziś mam własną rodzinę i staram się być inną matką dla mojej córki niż mój ojciec był dla mnie. Ale czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy można naprawdę uleczyć serce złamane w dzieciństwie? Czy kiedykolwiek przestaniemy szukać tej jednej osoby, która nas odrzuciła?
A Wy? Czy potrafilibyście wybaczyć komuś tak bliskiemu tak głębokie rany?