„Myśleli, że jestem tylko adresem” – Spowiedź warszawskiej ciotki
– Ciociu, przecież wiesz, że bardzo cię kochamy – powiedziała Asia, a jej głos brzmiał słodko, choć w oczach błyszczało coś niepokojącego. Siedziałam przy kuchennym stole, dłonie drżały mi nad filiżanką herbaty. Za oknem szarzał listopadowy wieczór, a radio w tle grało cicho jakby z oddali. Każdy dźwięk wydawał się obcy, jakby ktoś wyciągnął mnie z mojego świata i wrzucił w czyjś inny.
– Wiem, kochanie – odpowiedziałam cicho, próbując ukryć niepokój. Asia nigdy nie przychodziła bez powodu. Zawsze coś za tym stało.
To mieszkanie – moje dwupokojowe na Mokotowie – było całym moim życiem. Wysokie sufity, skrzypiący parkiet, zapach starych książek i kawy. Tu mieszkałam od trzydziestu lat, odkąd Andrzej odszedł do innej kobiety. Rodzina twierdziła, że za bardzo żyję przeszłością. Ja uważałam, że po prostu nie chcę już więcej cierpieć.
Asia ostatnio przychodziła coraz częściej. Najpierw tylko na kawę, potem z dokumentami. Pewnego dnia usiadła naprzeciwko mnie i wyjęła teczkę.
– Ciociu, myślałaś kiedyś, co będzie z tym mieszkaniem? Mama mówiła, że lepiej by było, gdybyś sama zdecydowała…
Serce mi ścisnęło. Wiedziałam, do czego to zmierza. Moja siostra, Renata, zawsze była sprytna. Jako dzieci to ona dostawała największy kawałek tortu i najładniejszą lalkę. Teraz wysyłała Asię w swojej sprawie.
– Nie zastanawiałam się – skłamałam. Oczywiście, że myślałam! Każdej nocy przewracałam się z boku na bok, pytając siebie: kto tu zamieszka po mnie? Czy ktoś w ogóle będzie o mnie pamiętał?
Asia westchnęła ciężko.
– Wiesz… my mamy teraz trudną sytuację. Michał nie ma gdzie mieszkać, wynajem jest drogi… Gdybyś mogła… jakoś pomóc…
Słowa wypływały z niej powoli. Pomóc. Przepisać. Podarować. Nieważne jak to nazwą – chodziło o moje mieszkanie.
Tej nocy płakałam. Nie głośno – tylko do środka, tak jak płacze się wtedy, gdy już nie ma komu się poskarżyć. Szukałam pocieszenia wśród książek: Szymborska, Pilch… Ale żadne słowo nie odpowiadało na pytanie: jak bronić się przed tymi, których kochasz?
Następnego dnia zadzwoniła Renata.
– Ela, nie bądź taka uparta! Asia chce dla ciebie dobrze! Pomyśl: jeśli coś ci się stanie…
– Jeśli coś mi się stanie? – zapytałam gorzko. – To mnie pochowacie i od razu się tu wprowadzicie?
Renata zamilkła na chwilę.
– Nie mów tak! Martwimy się o ciebie.
Ale ja wiedziałam: nie o mnie się martwią. Martwią się o adres. O te czterdzieści pięć metrów kwadratowych w centrum Warszawy.
Przez tydzień nie odzywałam się do nikogo. Nawet w bibliotece byłam cichsza niż zwykle. Czytelnicy widzieli we mnie tylko panią od książek.
Aż pewnego wieczoru zadzwonił dzwonek do drzwi. Asia stała na progu z sernikiem w rękach.
– Ciociu… możemy porozmawiać?
Wpuściłam ją do kuchni.
– Wiem, że to dla ciebie trudne… Ale dla nas też! Michał naprawdę nie ma gdzie mieszkać… A ty tu sama…
Spojrzałam jej prosto w oczy.
– Myślisz, że jestem tylko mieszkaniem? Adresem?
Asia spuściła wzrok.
– Nie… nigdy! Zawsze byłaś dla mnie jak druga mama…
Kłamała. Czułam to całym sercem.
Tej nocy nie zmrużyłam oka. Myślałam o wszystkim: o swoim życiu, rodzinie, o tym jak bardzo boję się samotności – i jeszcze bardziej tego, że ktoś mnie wykorzysta.
Rano podjęłam decyzję: nie dam się.
Poszłam do prawnika. Opowiedziałam mu wszystko: że boję się presji rodziny, że chcę mieć pewność co do przyszłości swojej i mieszkania.
Prawnik był uprzejmy.
– Pani Elżbieto – powiedział – wiele osób przechodzi przez to samo. Proszę się nie poddawać! Jeśli pani chce, sporządzimy testament według pani woli.
Poczułam ulgę. Po raz pierwszy od dawna miałam wybór.
Kiedy wróciłam do domu, Renata już czekała pod drzwiami.
– Słyszałam, że byłaś u prawnika! Tak nam nie ufasz?
Spojrzałam jej w oczy.
– To nie kwestia zaufania. Chcę sama decydować o swoim życiu i mieszkaniu.
Renata wybuchła złością.
– Jesteś niewdzięczna! Zawsze ci pomagaliśmy!
Ale już się jej nie bałam. Wiedziałam: jeśli teraz ustąpię, nigdy nie będę miała własnego życia.
Od tamtej pory odwiedzają mnie rzadziej. Asia czasem napisze SMS-a: „Mam nadzieję, że wszystko dobrze!” Ale już nie pyta o mieszkanie.
Czasem nadal czuję się samotna. Czasem pytam siebie: czy naprawdę jestem egoistką? A może po prostu pierwszy raz w życiu zawalczyłam o siebie?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy można kochać rodzinę i jednocześnie chronić siebie?