Nie jestem opiekunką: Jak próbowałam odzyskać swoje życie w polskiej rodzinie

– Aniu, mama nie może już mieszkać sama. Musi się do nas wprowadzić – powiedział Piotr, patrząc na mnie z tym swoim nieznoszącym sprzeciwu spojrzeniem. Stałam przy kuchennym blacie, ścierając ręce o fartuch, jakbym mogła zetrzeć z nich ciężar tej rozmowy. W mojej głowie rozbrzmiewało tylko jedno słowo: „musisz”.

Nie pytał mnie o zdanie. Po prostu oznajmił. W tej chwili poczułam, jakby ktoś zamknął mnie w ciasnym pokoju bez okien. Wiedziałam, co to znaczy – Ilona, jego matka, od lat miała problemy ze zdrowiem. Ostatnio coraz częściej zapominała wyłączyć gaz, gubiła się we własnym mieszkaniu. Ale ja… ja miałam swoje życie, pracę w bibliotece, plany na kurs malarstwa, marzenia o cichych wieczorach tylko we dwoje.

– Piotrze, a może… może moglibyśmy znaleźć jej jakieś miejsce w domu opieki? – zapytałam cicho, czując już na sobie ciężar jego rozczarowania.

– Aniu! Przecież to nasza rodzina! Mama całe życie poświęciła dla mnie i dla ciebie też. Nie wyrzucimy jej! – podniósł głos, a ja poczułam się jak dziecko przyłapane na czymś złym.

Od tamtej chwili wszystko potoczyło się jak lawina. Ilona wprowadziła się do naszego trzypokojowego mieszkania na warszawskim Ursynowie. Jej rzeczy zajęły połowę salonu, a jej obecność – całą przestrzeń między mną a Piotrem. Każdego ranka budził mnie jej kaszel i wołanie: „Ania, kawa!”

Z dnia na dzień stałam się pielęgniarką, kucharką i służącą. Piotr wychodził do pracy wcześnie rano i wracał późnym wieczorem. – Przecież wiesz, że muszę zarabiać – powtarzał. A ja? Ja rezygnowałam z godzin w bibliotece, żeby być przy Ilonie. Z kursu malarstwa zrezygnowałam po pierwszym tygodniu – „Mama źle się dziś czuje”, „Mama nie może zostać sama”.

Z czasem zaczęłam nienawidzić dźwięku własnego imienia wypowiadanego przez te dwie osoby. „Ania, podaj mi wodę”, „Ania, gdzie są moje okulary?”, „Ania, dlaczego jeszcze nie ma obiadu?”

Pewnego wieczoru, kiedy Piotr wrócił do domu i zobaczył mnie płaczącą przy zlewie, tylko westchnął:
– Przesadzasz. Każda kobieta tak ma. Moja mama opiekowała się babcią przez dziesięć lat i nie narzekała.

Wtedy coś we mnie pękło. Czy naprawdę każda kobieta musi być opiekunką? Czy moje życie już się skończyło?

Zaczęłam rozmawiać z koleżankami z pracy. Kasia powiedziała mi szeptem:
– U mnie było tak samo. Tylko że ja w końcu zachorowałam na depresję. Musisz coś z tym zrobić.

Ale co? Piotr nie chciał słyszeć o żadnej pomocy z zewnątrz. Ilona za każdym razem, gdy wspominałam o opiekunce, robiła się blada i mówiła: „Chcesz mnie oddać obcym ludziom?”

W nocy leżałam obok Piotra i patrzyłam w sufit. Czułam się niewidzialna. Moje potrzeby nie istniały. Byłam tylko funkcją – żoną i synową.

Pewnego dnia Ilona upadła w łazience. Znalazłam ją leżącą na zimnych kafelkach, płaczącą z bólu. Zadzwoniłam po karetkę. Lekarz spojrzał na mnie surowo:
– Proszę pani, ona wymaga całodobowej opieki. To nie jest zadanie dla jednej osoby.

Wróciłam do domu i po raz pierwszy od miesięcy krzyknęłam na Piotra:
– Nie dam rady! Nie jestem pielęgniarką! Chcę żyć!

Piotr patrzył na mnie długo, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu.
– Przesadzasz…
– Nie! To ty przesadzasz! Ja też mam prawo do życia!

Przez kilka dni nie rozmawialiśmy ze sobą prawie wcale. W końcu Piotr zgodził się na zatrudnienie opiekunki na kilka godzin dziennie. To był pierwszy krok.

Ale relacje między nami już nigdy nie były takie same. Czułam żal – do niego, do Ilony, do siebie samej za to, że tak długo milczałam.

Zaczęłam chodzić na terapię. Uczyłam się mówić „nie”. Zaczęłam znów malować – najpierw po nocach, potem coraz śmielej.

Ilona żyła jeszcze dwa lata. Odeszła spokojnie we śnie. Po jej śmierci długo nie potrafiłam spojrzeć Piotrowi w oczy bez wyrzutów sumienia i gniewu.

Dziś wiem jedno: nikt nie powinien być zmuszany do poświęcenia własnego życia dla innych bez własnej zgody.

Czy naprawdę musimy powielać te same schematy pokoleń? Czy kobieta zawsze musi być tą, która rezygnuje ze swoich marzeń? Co wy byście zrobili na moim miejscu?