Testament w szufladzie: Jak matka wymazała mnie z życia
– Co to jest? – zapytałam, patrząc na brata, który stał w progu z miną, jakby właśnie połknął cytrynę. W rękach trzymałam pożółkłą kopertę, którą przypadkiem znalazłam w szufladzie mamy, kiedy sprzątałam jej mieszkanie po pogrzebie. W środku był testament. Mój świat rozpadł się na kawałki w jednej sekundzie.
Nie było tam mojego imienia. Ani słowa. Wszystko – mieszkanie na Żoliborzu, działka pod Warszawą, nawet stary pierścionek po babci – przypadło mojemu bratu, Arturowi. Przecierałam oczy ze zdumienia, czytając te kilka suchych zdań. „Cały mój majątek przekazuję mojemu synowi Arturowi Nowakowi”. Tyle. Jakby mnie nigdy nie było.
– To chyba jakaś pomyłka – wyszeptałam. – Może mama zapomniała zmienić testament?
Artur wzruszył ramionami. – Nie wiem, Anka. Może miała swoje powody.
Zawsze byliśmy rodziną pełną niedopowiedzeń. Mama była cicha, zamknięta w sobie, rzadko mówiła o uczuciach. Ojciec odszedł, gdy miałam dziesięć lat. Zostaliśmy we trójkę: mama, Artur i ja. Wydawało mi się, że jesteśmy sobie bliscy, choć nigdy nie rozmawialiśmy o trudnych sprawach. Teraz poczułam się jak intruz we własnym domu.
Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Każdy kąt mieszkania przypominał mi dzieciństwo: kuchnia pachnąca zupą pomidorową, stary fotel w salonie, na którym mama czytała mi bajki. Czy to wszystko było kłamstwem? Czy przez całe życie byłam dla niej tylko dodatkiem do Artura?
Wieczorem zadzwoniłam do ciotki Basi. Zawsze była dla mnie jak druga matka.
– Basia, znalazłam testament mamy… Nie ma tam mojego imienia. Wszystko zostawiła Arturowi.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Aniu… Twoja mama bardzo cię kochała. Ale ostatnie lata były dla niej trudne. Miała żal… – urwała.
– Żal? O co?
– O tę kłótnię sprzed lat. O to, że wyjechałaś do Krakowa i nie wracałaś na święta.
Poczułam, jak zalewa mnie fala gorąca. Przecież musiałam wyjechać za pracą! Mama nigdy nie powiedziała mi wprost, że ją to boli. Zawsze powtarzała: „Rób swoje, Aniu”.
Wróciły wspomnienia: moja decyzja o studiach w Krakowie, pierwsza praca w agencji reklamowej, długie godziny spędzone przy komputerze zamiast przy stole wigilijnym. Mama dzwoniła rzadko, a ja zawsze byłam zajęta.
– Ale przecież… – zaczęłam.
– Czasem ludzie chowają urazy głęboko – powiedziała Basia cicho. – Może nie umiała ci tego powiedzieć.
Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, analizując każdy szczegół naszego życia. Czy naprawdę byłam taką złą córką? Czy jeden wybór przekreślił wszystko?
Następnego dnia pojechałam do Artura.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Artur bawił się kluczami od samochodu.
– Słuchaj, ja nie wiedziałem o tym testamencie – zaczął. – Mama nigdy ze mną o tym nie rozmawiała.
– Ale przecież musiała ci coś mówić! Byłeś tu cały czas!
– Byłem… Ale ona też nie była łatwa w rozmowie. Wiesz, jak było po śmierci taty. Każdy zamknął się w sobie.
Zacisnęłam pięści pod stołem. Chciałam krzyczeć, płakać, rzucać oskarżenia. Ale zamiast tego poczułam pustkę.
– Co teraz zrobisz? – zapytał cicho Artur.
– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Chciałabym zrozumieć mamę… Ale już nie mogę jej zapytać.
Przez kolejne tygodnie próbowałam żyć normalnie. Praca przestała mieć znaczenie. Znajomi pytali: „Co u ciebie?” – a ja odpowiadałam wymijająco. Nie potrafiłam mówić o tym bólu nikomu poza Basią.
Pewnego dnia znalazłam w szufladzie stare listy od mamy. Pisała je do mnie na studiach, ale nigdy ich nie wysłała. „Tęsknię za tobą, Aniu” – czytałam drżącym głosem. „Chciałabym ci powiedzieć, jak bardzo mi cię brakuje”.
Łzy kapały na papier. Dlaczego nie potrafiłyśmy rozmawiać? Dlaczego pozwoliłyśmy, by milczenie nas rozdzieliło?
Zadzwoniłam do Artura.
– Znalazłam listy od mamy – powiedziałam przez łzy. – Może powinniśmy razem je przeczytać?
Przyszedł wieczorem. Siedzieliśmy razem na kanapie i czytaliśmy słowa mamy, których nigdy nie wypowiedziała na głos. Płakaliśmy oboje.
– Może powinniśmy podzielić się tym wszystkim… majątkiem, wspomnieniami… wszystkim – powiedział Artur cicho.
Pokiwałam głową. Wiedziałam już, że żaden testament nie odda tego, co naprawdę straciłam: bliskości z mamą i poczucia bycia kochaną bezwarunkowo.
Dziś patrzę na stare zdjęcia i zastanawiam się: czy można naprawić to, co zostało zerwane przez lata milczenia? Czy wybaczenie sobie i innym jest możliwe nawet wtedy, gdy już nie ma szansy na rozmowę?
A wy? Czy kiedykolwiek poczuliście się wykluczeni przez własną rodzinę? Co byście zrobili na moim miejscu?