Suknia, która podzieliła rodzinę: Mój dramatyczny bój o własny ślub
— Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo się upierasz przy tej sukni, Marto. To nie jest odpowiedni fason na nasz ślub — głos pani Haliny, mojej przyszłej teściowej, rozbrzmiewał w kuchni jak dzwon. Stałam przy oknie, ściskając w dłoni katalog z wymarzoną suknią. Moja mama milczała, patrząc na mnie z troską, jakby chciała powiedzieć: „Nie warto się kłócić”, ale ja już wiedziałam, że nie odpuszczę.
— To mój ślub, pani Halino. Chciałabym sama wybrać suknię — odpowiedziałam cicho, ale stanowczo. W powietrzu zawisła cisza. Nawet zegar na ścianie jakby przestał tykać.
Wszystko zaczęło się kilka tygodni wcześniej. Michał oświadczył mi się w parku, pod starym dębem, gdzie pierwszy raz się pocałowaliśmy. Byłam szczęśliwa jak nigdy wcześniej. Wydawało mi się, że teraz już wszystko będzie dobrze — przecież kochamy się, mamy siebie i wspierające rodziny. Jak bardzo się myliłam!
Pierwsze spięcia pojawiły się przy ustalaniu listy gości. Pani Halina chciała zaprosić całą swoją daleką rodzinę z Podlasia, której nigdy nie widziałam na oczy. Michał próbował mediować, ale szybko zrozumiałam, że jego mama ma w tej rodzinie ostatnie słowo. Potem przyszła kolej na wybór sali — ja marzyłam o kameralnym przyjęciu w ogrodzie, ona o wystawnym balu w hotelu. Ale prawdziwa wojna wybuchła dopiero przy wyborze sukni.
Moja wymarzona suknia była prosta, zwiewna, z delikatną koronką i odkrytymi ramionami. Pani Halina uznała ją za „zbyt skromną” i „niegodną naszej rodziny”.
— U nas panna młoda musi wyglądać dostojnie! — powtarzała z uporem. — Zobacz tę z salonu na rynku. Biała jak śnieg, z trenem i kryształkami! Taką miała moja siostra i wszyscy byli zachwyceni.
— Ale ja nie chcę wyglądać jak księżniczka z bajki — próbowałam tłumaczyć. — Chcę być sobą.
— Sobą? — prychnęła. — To nie jest dzień na bycie sobą. To dzień na pokazanie się światu!
Michał próbował mnie pocieszać:
— Kochanie, nie przejmuj się mamą. W końcu to twój dzień.
Ale wiedziałam, że dla niego to też trudne. Był rozdarty między mną a matką. Czułam się coraz bardziej samotna w tej walce.
Pewnego wieczoru wróciłam do domu i zastałam mamę płaczącą w kuchni.
— Co się stało? — zapytałam zaniepokojona.
— Dzwoniła do mnie Halina — wyszeptała mama. — Powiedziała, że jeśli nie zgodzisz się na jej suknię, to może lepiej odwołać ślub…
Zamarłam. Czy naprawdę aż tak bardzo jej zależy na tej sukni? Czy mój ślub to dla niej tylko pokaz?
Następnego dnia pojechałam do Michała.
— Musimy porozmawiać — powiedziałam stanowczo.
Usiedliśmy na ławce przed jego blokiem. Michał patrzył na mnie z troską.
— Kocham cię, Marto. Ale nie wiem już, co robić… Mama jest nie do przekonania.
— A ja? Czy moje zdanie nic nie znaczy? — zapytałam ze łzami w oczach.
Przez chwilę milczał.
— Może… może powinniśmy zrobić dwa wesela? Jedno dla niej, jedno dla nas?
Parsknęłam gorzko.
— A może po prostu powinniśmy uciec i pobrać się po cichu?
Michał uśmiechnął się smutno.
— Wiesz, że tego nie chcę. Chciałem, żeby to był najpiękniejszy dzień naszego życia…
Wróciłam do domu jeszcze bardziej zagubiona. Przez kolejne dni atmosfera gęstniała. Pani Halina dzwoniła codziennie, próbując mnie przekonać do swojej wizji ślubu. Moja mama coraz częściej płakała po nocach. Nawet tata zaczął unikać rozmów o weselu.
W końcu nadszedł dzień przymiarki sukni. Weszłam do salonu z drżącym sercem. Pani Halina już tam była, otoczona katalogami i ekspedientkami.
— No to która? — zapytała chłodno.
Wyciągnęłam zdjęcie mojej wymarzonej sukni.
— Tylko tę chcę przymierzyć — powiedziałam stanowczo.
Pani Halina spojrzała na mnie z pogardą.
— Jeśli ją wybierzesz, nie pojawię się na twoim ślubie — syknęła przez zaciśnięte zęby.
Zamarłam. Przez chwilę miałam ochotę ulec. Ale wtedy przypomniałam sobie wszystkie noce spędzone na marzeniach o tym dniu, wszystkie rozmowy z mamą o tym, jak będę wyglądać jako panna młoda…
— Przykro mi, ale to moja decyzja — odpowiedziałam cicho.
Wyszłam z salonu ze łzami w oczach, ale też z poczuciem ulgi. Po raz pierwszy od dawna poczułam się wolna.
Ślub odbył się miesiąc później. Pani Halina przyszła w ostatniej chwili, cała w czerni, demonstracyjnie obrażona. Ale kiedy zobaczyła mnie w mojej sukni — szczęśliwą i pewną siebie — spuściła wzrok.
Dziś wiem jedno: czasem trzeba zawalczyć o siebie, nawet jeśli oznacza to rozczarowanie innych. Czy naprawdę warto poświęcać własne szczęście dla cudzych oczekiwań? A może właśnie wtedy rodzi się prawdziwa miłość — gdy potrafimy być sobą mimo wszystko?