„Przepraszam, Marysiu. Spodziewałam się kogoś innego…” – Historia o czekaniu, które boli najbardziej
– Przepraszam, Marysiu. Spodziewałam się kogoś innego… – głos Lindy drżał, gdy otwierała drzwi. Stałam na progu z ciastem w rękach, a ona patrzyła na mnie z oczami pełnymi nadziei, która właśnie zgasła. Wiedziałam, że dziś miał przyjechać jej syn, Tomek. Wiedziałam też, że nie przyjedzie – jak zwykle.
Weszłam do środka. W powietrzu unosił się zapach świeżo upieczonego chleba i czegoś jeszcze – tęsknoty. Linda usiadła ciężko na krześle w kuchni, a ja postawiłam ciasto na stole.
– Dzwonił? – spytałam cicho.
– Tak… – westchnęła. – Pięć minut temu. „Mamo, przepraszam, coś mi wypadło w pracy. Może za tydzień”. Zawsze coś wypada. Zawsze jest coś ważniejszego ode mnie.
Patrzyłam na nią i czułam, jak ściska mnie w gardle. Linda była kiedyś kobietą pełną energii. Pamiętam, jak biegała po podwórku za swoimi dziećmi – Tomkiem, Anią i Maćkiem. Sama ich wychowywała, bo mąż odszedł, gdy Maciek miał dwa lata. Nigdy nie narzekała. Pracowała w szkole jako nauczycielka matematyki, a wieczorami szyła ubrania dla sąsiadek, żeby dorobić na nowe buty dla dzieci.
– Może zadzwonisz do Ani? – zaproponowałam niepewnie.
Linda pokręciła głową.
– Ania ma swoje życie. Dwójka dzieci, praca, dom… Nie chcę być ciężarem.
– Nie jesteś ciężarem – powiedziałam stanowczo.
Uśmiechnęła się smutno.
– Tak ci się tylko wydaje. Dla nich jestem już tylko głosem w słuchawce. Czasem nawet nie mają czasu odebrać.
Usiadłam naprzeciwko niej i przez chwilę milczałyśmy. W końcu Linda zaczęła mówić:
– Wiesz, Marysiu… Czasem myślę, że popełniłam błąd. Całe życie podporządkowałam dzieciom. Nie wyszłam drugi raz za mąż, nie miałam przyjaciółek poza tobą. Wszystko dla nich… A teraz? Siedzę sama w tym dużym domu i czekam na telefon.
Poczułam łzy pod powiekami.
– Ale przecież kochają cię…
– Kochają? Może… Ale czy miłość to tylko słowa? Czy to nie powinno być coś więcej?
W tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. Linda zerwała się z krzesła jak poparzona. Pobiegła do przedpokoju, a ja usłyszałam jej rozczarowany szept:
– Listonosz…
Wróciła z kopertą w ręku i usiadła z powrotem przy stole.
– Kiedyś myślałam, że jak dzieci dorosną, będziemy razem spędzać święta, niedziele… Że będą przyjeżdżać z wnukami. A teraz nawet na Wigilię muszę prosić, żeby ktoś przyjechał.
Zrobiło mi się żal Lindy. Sama miałam dwójkę dzieci i wiedziałam, jak łatwo można się zagubić w codziennym biegu.
– Może powinnaś im powiedzieć, jak się czujesz? – zaproponowałam ostrożnie.
Linda spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Myślisz, że nie próbowałam? Zawsze słyszę to samo: „Mamo, przecież dzwonimy”, „Mamo, przecież mamy swoje życie”, „Mamo, nie przesadzaj”.
Wstała i zaczęła krzątać się po kuchni.
– Wiesz co jest najgorsze? – zapytała nagle. – Że czasem mam ochotę im powiedzieć: „Nie dzwońcie już wcale. Nie chcę słyszeć tych pustych obietnic”. Ale potem boję się tej ciszy…
Patrzyłam na nią i widziałam kobietę złamaną przez własną miłość. Kobietę, która dała wszystko i została z niczym.
Nagle zadzwonił telefon. Linda spojrzała na wyświetlacz i westchnęła:
– Maciek…
Odebrała.
– Cześć synku! Tak, wszystko dobrze… Nie, nie potrzebuję niczego… Tak, wiem, że masz dużo pracy… Tak, pozdrów Kasię…
Rozłączyła się po minucie.
– Nawet nie zapytał, co u mnie – powiedziała cicho. – Tylko mówił o sobie.
Usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem.
– Linda… Może czas pomyśleć o sobie? Zapisać się na jakieś zajęcia? Poznać nowych ludzi?
Popatrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– W tym wieku? Komu ja jestem potrzebna?
– Mnie jesteś potrzebna – odpowiedziałam stanowczo. – I sobie też powinnaś być potrzebna.
Linda milczała długo. W końcu spojrzała mi prosto w oczy:
– A jeśli już zawsze będę tylko czekać? Jeśli nigdy nie przestanę mieć nadziei?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Wieczorem wróciłam do siebie i długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o Lindzie i o wszystkich matkach, które całe życie poświęcają dzieciom, a potem zostają same z pustką i rozczarowaniem. Czy naprawdę tak musi być? Czy dzieci mają prawo zapominać o tych, którzy dali im wszystko?
Czasem patrzę przez okno na dom Lindy i zastanawiam się: czy warto było poświęcić całe życie dla innych? Czy samotność to cena za bezwarunkową miłość? Co wy o tym myślicie?