Wszyscy wiedzieli, tylko nie ja: Życie wśród kłamstw na warszawskim blokowisku

— Marzena, nie przesadzaj, przecież to tylko kolacja — usłyszałam głos Pawła zza kuchennego stołu. Jego ton był zirytowany, jakby miał już dość moich pytań o to, dlaczego wraca tak późno i dlaczego ostatnio tak często znika. Siedziałam przy oknie, patrząc na rozświetlone okna sąsiednich bloków, gdzie za firankami toczyły się czyjeś zwyczajne wieczory. U nas od dawna nic nie było zwyczajne, choć przez lata udawałam sama przed sobą, że wszystko jest w porządku.

Mieszkaliśmy na Bemowie, w jednym z tych szarych bloków z wielkiej płyty, gdzie wszyscy się znają z widzenia, ale nikt nie mówi głośno o swoich problemach. Przez piętnaście lat byłam przekonana, że tworzymy z Pawłem i naszą córką Zosią szczęśliwą rodzinę. Miałam pracę w bibliotece, on był informatykiem, a Zosia chodziła do liceum. W weekendy piekliśmy ciasta, jeździliśmy na działkę pod Warszawą, spotykaliśmy się z przyjaciółmi. Najbliższa była mi Anka — moja sąsiadka z piętra wyżej. Znałyśmy się od podstawówki, razem przeżywałyśmy pierwsze miłości, śluby i narodziny dzieci. Była moją powierniczką i wsparciem w trudnych chwilach.

Tamtego wieczoru padał deszcz. Siedziałam sama w kuchni, bo Paweł znów miał „ważne spotkanie służbowe”. Zosia zamknęła się w swoim pokoju i słuchała muzyki. W pewnym momencie usłyszałam szmer na klatce schodowej — kroki, śmiech, czyjś szept. Zerknęłam przez wizjer i zobaczyłam Pawła… z Anką. Szli objęci, zapatrzeni w siebie jak para nastolatków. Ścisnęło mnie w żołądku. Otworzyłam drzwi gwałtownie.

— Co wy tu robicie razem? — zapytałam drżącym głosem.

Paweł zbladł. Anka spuściła wzrok.

— Marzena… to nie tak… — zaczęła Anka.

— To dokładnie tak! — krzyknęłam. — Wszyscy wiedzieliście? Wszyscy oprócz mnie?

Paweł próbował coś tłumaczyć, ale nie słuchałam już ani jego, ani Anki. Uciekłam do mieszkania i zatrzasnęłam drzwi. Przez całą noc nie zmrużyłam oka. W głowie kłębiły mi się obrazy: wspólne grille na balkonie, śmiechy przy winie, rozmowy o wszystkim i o niczym. Czy naprawdę przez tyle lat byłam ślepa? Czy wszyscy wokół widzieli coś, czego ja nie chciałam dostrzec?

Następnego dnia Paweł próbował ze mną rozmawiać. Przyszedł rano do kuchni, gdzie siedziałam z kubkiem zimnej kawy.

— Marzena… Przepraszam. To się stało przypadkiem… Nie chciałem cię skrzywdzić.

— Przypadkiem? — przerwałam mu ostro. — Przez ile miesięcy trwa ten przypadek?

Zamilkł. Wiedziałam już wszystko.

Przez kolejne dni czułam się jak duch we własnym mieszkaniu. Zosia patrzyła na mnie pytająco, ale nie miałam siły jej tłumaczyć. Anka przestała się pojawiać na klatce schodowej. Sąsiedzi unikali mojego wzroku. Czułam się jak bohaterka taniej telenoweli — zdradzona żona z bloku, o której wszyscy plotkują.

Najgorsze było to poczucie upokorzenia i samotności. Chodziłam do pracy jak automat, wracałam do pustego mieszkania i płakałam po nocach. Zosia coraz częściej wychodziła z domu bez słowa. Bałam się ją stracić tak samo jak straciłam Pawła i Ankę.

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i poszłam do Anki. Drzwi otworzył jej mąż Marek — spojrzał na mnie smutno i bez słowa wpuścił do środka.

— Marzena… — zaczęła Anka niepewnie.

— Dlaczego? — zapytałam cicho. — Byłyśmy jak siostry.

Anka rozpłakała się.

— Nie wiem… To się po prostu stało… Paweł był taki samotny… Ja też…

— A ja? Ja też byłam samotna! — krzyknęłam przez łzy.

Wyszłam stamtąd z poczuciem pustki większej niż kiedykolwiek wcześniej.

Minęły tygodnie. Paweł wyprowadził się do wynajętego mieszkania na Ursynowie. Zosia została ze mną, ale nasza relacja była napięta jak nigdy dotąd.

Pewnej nocy usiadła obok mnie na kanapie.

— Mamo… Ty sobie poradzisz?

Popatrzyłam na nią długo.

— Nie wiem, Zosiu… Ale muszę spróbować.

Zaczęłyśmy rozmawiać — pierwszy raz szczerze od miesięcy. O bólu, o zdradzie, o tym, jak bardzo nas to wszystko zmieniło. Zosia przyznała się, że wiedziała o romansie ojca już od dawna, ale bała się mi powiedzieć.

— Bałam się, że cię to zabije — wyszeptała.

Przytuliłam ją mocno i obie płakałyśmy długo.

Dziś minął rok od tamtej nocy. Nadal mieszkam na Bemowie, choć wszystko wokół wydaje się inne. Zosia zdała maturę i wyjechała na studia do Krakowa. Paweł czasem dzwoni, ale nasze rozmowy są chłodne i rzeczowe. Anka wyprowadziła się z mężem do innego miasta.

Często siadam wieczorem przy oknie i patrzę na światła bloków wokół mnie. Myślę o tym, jak łatwo można przeoczyć sygnały ostrzegawcze; jak bardzo pragniemy wierzyć w iluzję szczęścia nawet wtedy, gdy wszystko wokół kruszy się w pył.

Czy można jeszcze zaufać ludziom po takim upokorzeniu? Czy warto budować nowe życie na gruzach starego? Czasem wydaje mi się, że odpowiedzi nigdy nie znajdę… Ale może właśnie o to chodzi — żeby szukać ich każdego dnia od nowa.