Cisza, która boli: Opowieść matki o utraconej więzi z córką
— Zuzanna, proszę cię, odbierz… — szepczę do telefonu, choć wiem, że to bez sensu. Siedzę w półmroku salonu, tylko światło z ulicy wpada przez żaluzje i rysuje na ścianie cienie. Ostatnia wiadomość wysłana dwa dni temu: „Córeczko, odezwij się. Martwię się.” Bez odpowiedzi. Jak każda poprzednia.
Kiedyś rozmawiałyśmy codziennie. Zuzanna była moją dumą — zdolna, wrażliwa, zawsze gotowa pomóc. Gdy miała trzynaście lat, po śmierci mojego męża, trzymałyśmy się razem jak tonący brzytwy. Ale potem przyszło liceum, nowe znajomości, pierwsze miłości i… coraz większy dystans. Zaczęłam ją kontrolować. Bałam się, że coś jej się stanie, że ją stracę. Może już wtedy zaczęłam ją tracić?
— Mamo, nie możesz mnie ciągle sprawdzać! — krzyczała kiedyś, trzaskając drzwiami swojego pokoju.
— Robię to dla twojego dobra! — odpowiedziałam, choć już wtedy czułam, że to nieprawda. Robiłam to dla siebie. Ze strachu.
Pamiętam dzień, w którym wszystko się zmieniło. Była sobota, padał deszcz. Zuzanna przyszła do domu późno, mokra i roztrzęsiona. Zobaczyłam ją przez okno — szła z chłopakiem, którego nie znosiłam. Michał był starszy o pięć lat, miał tatuaże i spojrzenie buntownika.
— Gdzie byłaś?! — zapytałam ostro, zanim zdążyła zamknąć drzwi.
— U Michała. Mamo, mam osiemnaście lat! Przestań mnie traktować jak dziecko!
— Nie pozwolę ci się z nim spotykać! — wykrzyczałam bez namysłu.
Wtedy spojrzała na mnie tak, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu. W jej oczach była złość i… rozczarowanie.
— To moje życie — powiedziała cicho i poszła do swojego pokoju.
Od tamtej pory wszystko się pogorszyło. Kłótnie były coraz częstsze. Próbowałam ją chronić przed światem, ale ona widziała we mnie wroga. Pewnego dnia po prostu się wyprowadziła. Zostawiła tylko kartkę: „Nie szukaj mnie. Potrzebuję przestrzeni.”
Minęły trzy miesiące. Trzy miesiące ciszy. Każdego dnia sprawdzam telefon, przeglądam jej stare zdjęcia na Facebooku, czytam wiadomości sprzed lat. W pracy jestem cieniem samej siebie. Koleżanki pytają:
— Wszystko w porządku?
Uśmiecham się blado:
— Tak, po prostu jestem zmęczona.
Ale prawda jest taka, że nie śpię po nocach. Słyszę jej głos w snach:
— Mamo, czemu nie możesz mnie zaakceptować taką, jaka jestem?
Czasem dzwonię do jej przyjaciółki Oli:
— Ola, czy wiesz coś o Zuzi?
Ola milczy przez chwilę:
— Pani Aniu… Zuzia potrzebuje czasu. Proszę jej nie naciskać.
Ale jak mam nie naciskać? Jak mam nie próbować? Przecież jestem jej matką!
W święta zostawiłam dla niej pusty talerz przy stole. Moja mama spojrzała na mnie ze smutkiem:
— Aniu, dzieci muszą czasem odejść, żeby wrócić.
Ale co jeśli nie wróci? Co jeśli już na zawsze zostanie tylko ta cisza?
Wczoraj spotkałam Michała na przystanku autobusowym. Wyglądał inaczej — spokojniejszy, dojrzalszy.
— Michał… Wiesz coś o Zuzi?
Spojrzał na mnie poważnie:
— Jest bezpieczna. Pracuje, wynajmuje mieszkanie. Proszę jej dać czas.
Chciałam go zapytać: „Czy ona mnie jeszcze kocha?” Ale nie miałam odwagi.
Wieczorem usiadłam przy stole i napisałam list:
„Zuzanno,
Jeśli to czytasz… Wiem, że popełniłam wiele błędów. Chciałam cię chronić przed światem, ale nie zauważyłam, że ranię ciebie najbardziej. Tęsknię za tobą każdego dnia. Jeśli kiedyś będziesz gotowa — czekam.”
Nie wiem, czy go przeczyta. Nie wiem nawet, czy jeszcze kiedyś usłyszę jej głos.
Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy można kochać za bardzo? Czy da się naprawić coś, co pękło tak głęboko? A może czasem trzeba pozwolić odejść tym, których kochamy najbardziej?