Czy lepiej, żeby babcia odeszła? – Historia jednej rodziny z warszawskiego blokowiska

– A może lepiej, żeby babcia odeszła i się zgubiła? – rzuciłam z przekorą, patrząc na matkę, która już od rana chodziła po domu jak cień. Babcia siedziała przy stole, dłubiąc widelcem w zimnej owsiance, a jej wzrok błądził gdzieś daleko poza kuchennym oknem.

– Mamo, a może niech babcia wyjdzie i się zgubi? Wszystkim będzie lepiej – powtórzyłam wyzywająco, czując, jak narasta we mnie gniew.

Matka spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem. Jej twarz była szara, a pod oczami miała ciemne worki. – Zosiu, nie zapomnij zamknąć drzwi – powiedziała cicho, wstając od stołu.

– Mamo, ile można? Teraz już do końca życia będziesz mi o tym przypominać? – syknęłam, czując, jak łzy napływają mi do oczu.

– Nie do końca życia, tylko do końca jej życia – odpowiedziała matka i wyszła z kuchni.

Zostałam sama z babcią. Przez chwilę patrzyłam na nią z mieszaniną złości i żalu. Kiedyś była moją bohaterką – opowiadała mi bajki, piekła najlepsze drożdżówki na świecie i zabierała na spacery po Łazienkach. Teraz była cieniem samej siebie. Zapominała moje imię, gubiła się nawet w naszym małym mieszkaniu na warszawskim blokowisku i coraz częściej patrzyła na mnie jak na obcą osobę.

Wyszłam na balkon i zapaliłam papierosa. Wiedziałam, że matka tego nienawidzi, ale miałam to gdzieś. Odkąd tata odszedł do tej swojej nowej rodziny na Ursynowie, wszystko się posypało. Matka pracowała po dwanaście godzin dziennie jako pielęgniarka, a ja zostałam z babcią. Niby powinnam się nią opiekować – tak przynajmniej uważała matka – ale ja miałam dość. Chciałam mieć swoje życie, spotykać się z przyjaciółmi, chodzić na imprezy i nie martwić się o to, czy babcia znów nie wyjdzie z domu w kapciach i nie zgubi się gdzieś na osiedlu.

Pamiętam ten dzień sprzed miesiąca, kiedy policja przywiozła ją z powrotem. Stała pod klatką schodową w piżamie i płakała. Sąsiadka zadzwoniła po patrol, bo zobaczyła ją błąkającą się między samochodami. Matka wtedy płakała całą noc, a ja udawałam, że śpię.

Wróciłam do kuchni. Babcia nadal siedziała przy stole. – Zosiu? – zapytała cicho. – Gdzie jest moja mama?

– Babciu, twoja mama nie żyje od czterdziestu lat – odpowiedziałam zniecierpliwiona.

Babcia spojrzała na mnie zdezorientowana. – To dlaczego jej nie ma?

Westchnęłam ciężko. Ile razy można odpowiadać na te same pytania? Ile razy można słuchać tych samych historii o dzieciństwie w Wilnie i o wojnie? Miałam ochotę wyjść i trzasnąć drzwiami.

Wieczorem matka wróciła z pracy. Była jeszcze bardziej zmęczona niż rano. Usiadłyśmy razem w kuchni.

– Zosiu, musimy porozmawiać – zaczęła ostrożnie.

– O czym? O tym, że mam się opiekować babcią zamiast żyć własnym życiem?

– To nasza rodzina. Nie mogę jej oddać do domu opieki.

– A ja nie mogę już tego wytrzymać! – krzyknęłam. – Nienawidzę tego mieszkania! Nienawidzę tego życia!

Matka spuściła głowę. – Wiem, że ci ciężko. Ale ona nie ma nikogo oprócz nas.

– A ja? Ja też nie mam nikogo oprócz ciebie! Tata ma nową rodzinę i ma nas gdzieś!

Zapadła cisza. Słychać było tylko cichy szum telewizora w pokoju babci.

Następnego dnia poszłam do szkoły jak zwykle niewyspana i rozdrażniona. Przyjaciółki pytały mnie, czy pójdę z nimi na imprezę w piątek, ale wiedziałam już, że nie mogę zostawić babci samej nawet na godzinę.

Wieczorem znów pokłóciłam się z matką. Tym razem poszło o to, że zapomniałam zamknąć drzwi na klucz i babcia wyszła na klatkę schodową. Znalazłam ją siedzącą na schodach dwa piętra niżej. Płakała i wołała swoją mamę.

– Zosiu! Ile razy mam ci powtarzać?! – krzyczała matka.

– Może lepiej naprawdę ją oddać do domu opieki! Może wtedy wszyscy będziemy szczęśliwsi!

Matka spojrzała na mnie z takim bólem w oczach, że aż zrobiło mi się niedobrze.

– Nie rozumiesz niczego…

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Słyszałam przez ścianę cichy płacz matki i mamrotanie babci. Czułam się winna, ale jednocześnie miałam wrażenie, że tonę.

Kilka dni później wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko.

Był piątek wieczór. Matka została dłużej w pracy, a ja siedziałam w swoim pokoju ze słuchawkami na uszach. Babcia krzątała się po mieszkaniu. W pewnym momencie usłyszałam trzask drzwi wejściowych. Zerwałam się z łóżka i pobiegłam do przedpokoju – drzwi były otwarte na oścież.

Wybiegłam na klatkę schodową i zaczęłam wołać babcię. Nie było jej ani na schodach, ani przed blokiem. Przeszukałam całe osiedle, pytałam sąsiadów – nikt jej nie widział.

Dopiero po dwóch godzinach znalazłam ją siedzącą na ławce pod sklepem spożywczym. Była przemarznięta i przerażona.

– Zosiu… zgubiłam się…

Objęłam ją mocno i poczułam łzy spływające mi po policzkach.

Kiedy wróciłyśmy do domu, matka już czekała pod drzwiami. Spojrzała na mnie surowo.

– To twoja wina – powiedziała cicho.

Nie odpowiedziałam nic. Po raz pierwszy poczułam prawdziwy strach – nie o siebie, ale o babcię.

Od tamtej pory coś się we mnie zmieniło. Przestałam myśleć tylko o sobie. Zaczęłam rozumieć, że choroba babci to nie jej wina ani kara dla mnie czy dla matki. To po prostu życie – trudne, bolesne i czasem niesprawiedliwe.

Ale czy naprawdę można być gotowym na to wszystko? Czy można kochać kogoś tak bardzo, żeby codziennie od nowa wybaczać mu to samo? Czasem myślę: czy lepiej byłoby dla wszystkich, gdyby babcia naprawdę się zgubiła? A potem patrzę na nią i wiem, że nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.