Drzwi, które nigdy się nie otworzyły: Opowieść matki na progu dorosłości syna
— Michał, otwórz! To ja, mama! — wołałam, stukając lekko w drzwi jego mieszkania na warszawskim Mokotowie. W rękach trzymałam jeszcze ciepłe bułeczki serowe, które piekłam od świtu, żeby zdążyć przed jego wyjściem na uczelnię. Zawsze mówił, że smakują mu najlepiej na świecie. Ale za drzwiami panowała cisza. Ani szmeru, ani kroków, ani nawet cienia zainteresowania.
Stałam tam chwilę, coraz bardziej czując, jak narasta we mnie niepokój. Próbowałam zadzwonić na komórkę Michała, ale po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa. „Cześć, tu Michał. Zostaw wiadomość.” Głos mojego syna brzmiał obco, jakby nagrany dla kogoś innego.
Przysiadłam na schodku pod drzwiami. Wspomnienia zaczęły napływać falami — Michał jako mały chłopiec, z rozczochranymi włosami i uśmiechem od ucha do ucha, biegnący do mnie po szkole z rysunkiem w ręku. „Mamo, to dla ciebie!”
Teraz miał 23 lata i od dwóch lat mieszkał sam. Odkąd wyprowadził się z domu, nasze kontakty stawały się coraz rzadsze. Najpierw dzwonił codziennie, potem raz w tygodniu, a ostatnio… sama już nie pamiętam, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy dłużej niż pięć minut.
— Może śpi — próbowałam się uspokoić. — Może wyszedł na chwilę do sklepu.
Ale w głębi duszy wiedziałam, że to nieprawda. Michał odsunął się ode mnie. Nie wiem nawet kiedy to się stało. Może wtedy, gdy po rozwodzie z jego ojcem musiałam pracować na dwa etaty i nie miałam dla niego tyle czasu? Może wtedy, gdy zaczął mieć własnych znajomych i przestał mnie potrzebować?
Zadzwoniłam jeszcze raz. Tym razem odebrała jakaś dziewczyna.
— Halo? — Jej głos był cichy i niepewny.
— Dzień dobry… Czy mogę rozmawiać z Michałem?
— On… on śpi. Proszę zadzwonić później — odpowiedziała szybko i rozłączyła się.
Poczułam ukłucie zazdrości i żalu. Kim była ta dziewczyna? Dlaczego nie wiedziałam o niej niczego? Przecież zawsze byłam blisko Michała… czyżby?
Wstałam powoli i spojrzałam na drzwi. Miały rysy od klucza i ślady po naklejkach — pewnie po imprezach studenckich. Zostawiłam torbę z bułeczkami pod wycieraczką i zeszłam po schodach na ulicę.
Przez całą drogę do domu czułam się jak cień samej siebie. W tramwaju patrzyłam na ludzi — młode matki z dziećmi, starsze panie z siatkami pełnymi zakupów, studentów śmiejących się do siebie. Każdy miał kogoś obok. Ja miałam tylko wspomnienia.
W domu usiadłam przy kuchennym stole i wpatrywałam się w zdjęcie Michała z pierwszego dnia szkoły. Uśmiechał się wtedy tak szeroko…
Wieczorem zadzwonił telefon.
— Mamo? — usłyszałam głos syna.
— Michał! Martwiłam się o ciebie…
— Przepraszam, spałem długo po imprezie. Nie musiałaś przychodzić…
— Chciałam cię zobaczyć. Upiekłam twoje ulubione bułeczki.
— Dzięki… Ale mamo, jestem już dorosły. Mam swoje życie. Nie musisz się tak starać.
Zamilkłam. W gardle ścisnęło mnie coś twardego.
— Chciałam tylko… być blisko — wyszeptałam.
— Wiem. Ale czasem mam wrażenie, że nie rozumiesz, że potrzebuję przestrzeni.
— Przestrzeni? — powtórzyłam bezradnie.
— Tak… Po prostu… Daj mi trochę czasu, dobrze?
Rozłączył się pierwszy. Siedziałam długo w ciszy, słuchając tykania zegara i szumu samochodów za oknem.
Następnego dnia zadzwoniła moja siostra, Anka.
— I jak tam Michał? Ucieszył się z bułeczek?
— Nawet ich nie zobaczył — odpowiedziałam cicho.
— Oj, Hania… Daj mu czas. Chłopaki tak mają. Muszą się wyszumieć.
— Ale ja nie chcę być tylko matką od świątecznych telefonów! — wybuchłam nagle. — Chcę być częścią jego życia!
Anka westchnęła.
— Wiem… Ale może musisz nauczyć się być szczęśliwa sama ze sobą?
Wieczorem długo myślałam nad jej słowami. Czy naprawdę całe moje życie kręciło się wokół Michała? Czy zapomniałam o sobie?
Przez kolejne tygodnie próbowałam zająć myśli czymś innym — zapisałam się na jogę, zaczęłam czytać książki, których nigdy wcześniej nie miałam czasu przeczytać. Ale pustka po synu bolała jak rana bez opatrunku.
Pewnego dnia znalazłam pod drzwiami swojego mieszkania torbę z bułeczkami — już lekko czerstwymi, ale wciąż pachnącymi domem. Do torby była przyczepiona karteczka: „Dzięki za wszystko, mamo.”
Poczułam łzy napływające do oczu. Może to był znak? Może Michał też tęsknił?
Wieczorem zadzwonił ponownie.
— Mamo… Przepraszam za ostatnio. Po prostu… czasem nie wiem, jak pogodzić swoje życie z tym wszystkim, co czuję do ciebie.
— Rozumiem — odpowiedziałam cicho. — Ja też się uczę być mamą dorosłego syna.
Przez chwilę milczeliśmy razem w tej nowej ciszy — już nie tak bolesnej jak wcześniej.
Czasem myślę: czy można nauczyć się kochać na nowo własne dziecko? Czy wdzięczność i bliskość wracają wtedy, gdy przestajemy ich oczekiwać?