Dwa lata po śmierci syna: Jak zostałam drugą matką dla jego żony i co to naprawdę znaczyło
— Mamo, czy mogę ci jakoś pomóc? — głos Magdy rozbrzmiał z kuchni, kiedy z trzaskiem zamknęłam drzwi wejściowe. W rękach ściskałam siatkę z ostatnim słoikiem majonezu, który cudem znalazłam w osiedlowym sklepiku. Był już prawie wieczór, a ja czułam, jak napięcie świątecznych przygotowań zaciska mi gardło.
— Wszystko pod kontrolą — odpowiedziałam, starając się ukryć drżenie w głosie. Ale przecież nic nie było pod kontrolą. Od dwóch lat nie potrafiłam zapanować nad własnym życiem. Odkąd Tomek zginął w wypadku samochodowym, świat przestał mieć sens. Została tylko pustka i obowiązki, które musiałam wykonywać, żeby nie oszaleć.
Magda stała przy kuchennym blacie, krojąc ogórki na sałatkę jarzynową. Miała na sobie stary sweter Tomka — ten granatowy, który zawsze lubił nosić na święta. Przez chwilę patrzyłam na nią i widziałam w niej nie tylko synową, ale też kobietę, która straciła wszystko. Tak samo jak ja.
— Pamiętasz, jak Tomek zawsze wyjadał majonez prosto ze słoika? — zapytała nagle, próbując się uśmiechnąć.
— Tak — odpowiedziałam cicho. — I zawsze zostawiał łyżkę w środku, przez co wszystko się brudziło.
Obie zamilkłyśmy. W powietrzu zawisło napięcie, którego nie potrafiłyśmy rozładować. Od śmierci Tomka nasze relacje były dziwne — bliskie i dalekie jednocześnie. Po pogrzebie Magda zamieszkała ze mną. Nie miała dokąd pójść, jej rodzice mieszkali za granicą, a ja nie umiałam jej odmówić. Przez pierwsze miesiące żyłyśmy obok siebie jak cienie, każda pogrążona w swoim bólu.
Z czasem zaczęłyśmy rozmawiać. Najpierw o drobiazgach: zakupach, rachunkach, pogodzie. Potem o Tomku — o tym, jak bardzo nam go brakuje. Ale nigdy nie mówiłyśmy o tym, co naprawdę nas bolało: o poczuciu winy, o żalu do losu, o strachu przed przyszłością.
— Magda, może odpocznij chwilę? Ja dokończę sałatkę — zaproponowałam.
— Nie chcę siedzieć sama — odpowiedziała cicho. — Wtedy za bardzo myślę.
Westchnęłam i usiadłam obok niej przy stole. Przez okno wpadało blade światło latarni, rzucając cienie na ścianę. Przypomniałam sobie ostatnie święta z Tomkiem. Był wtedy taki szczęśliwy…
— Wiesz… czasem mam wrażenie, że on zaraz wejdzie do kuchni i zacznie się śmiać z naszych kulinarnych katastrof — powiedziała Magda.
— Ja też tak mam — przyznałam. — Ale potem przypominam sobie ten telefon ze szpitala…
Głos mi się załamał. Magda położyła dłoń na mojej ręce. Przez chwilę trwałyśmy tak w milczeniu.
Nagle rozległ się dźwięk domofonu. Zerwałam się na równe nogi.
— To pewnie Zosia z wnukami — powiedziałam nerwowo.
Zosia to moja starsza córka. Od śmierci Tomka nasze relacje się pogorszyły. Miała żal do mnie, że tak bardzo skupiłam się na Magdzie i zapomniałam o niej i jej dzieciach. Czuła się odrzucona, a ja nie potrafiłam jej tego wyjaśnić.
Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Zosię z dwójką dzieci. Jej twarz była napięta.
— Cześć mamo — rzuciła chłodno.
— Cześć kochanie… Wejdźcie.
W kuchni zrobiło się tłoczno i głośno. Dzieci biegały wokół stołu, Magda próbowała je zabawić, a ja czułam się coraz bardziej obca we własnym domu.
— Mamo, mogę z tobą porozmawiać? — Zosia pociągnęła mnie na bok.
— Oczywiście.
— Wiesz… ja rozumiem, że Magda cierpi po Tomku. Ale my też jesteśmy twoją rodziną. Ostatnio mam wrażenie, że tylko ona się dla ciebie liczy…
Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać.
— To nie tak… Po prostu ona nie ma nikogo…
— A my? My też cię potrzebujemy! — Zosia podniosła głos.
Wróciłyśmy do kuchni w milczeniu. Magda spojrzała na mnie pytająco, ale tylko pokręciłam głową.
Wieczorem, kiedy wszyscy już poszli spać, usiadłam sama przy stole. Przede mną stał pusty talerz po sałatce jarzynowej i niedokończony list do Tomka, który pisałam od miesięcy.
„Tomek… Czy dobrze robię? Czy powinnam być dla Magdy matką? Czy przez to nie tracę własnej córki?”
Łzy spływały mi po policzkach. Czułam się rozdarta między przeszłością a teraźniejszością, między obowiązkiem a własnymi uczuciami.
Następnego dnia rano Magda przyszła do mnie z kubkiem herbaty.
— Dziękuję ci za wszystko… Wiem, że nie jest ci łatwo — powiedziała cicho.
Objęłam ją bez słowa. Może nigdy nie będziemy prawdziwą rodziną, ale mamy siebie nawzajem. I może to wystarczy?
Czasem zastanawiam się: czy można być matką dla kogoś, kto nie jest twoim dzieckiem? Czy da się pogodzić żałobę po stracie z miłością do tych, którzy zostali? Co wy byście zrobili na moim miejscu?