Dzień, w którym mój świat runął: Wizyta Marii i jej syna zmieniła wszystko

– Nie możesz mi tego zrobić, Aniu! – głos Marii drżał, a jej oczy błyszczały łzami. Stała w moim przedpokoju, ściskając dłoń swojego syna, Kacpra. Chłopiec miał może siedem lat, patrzył na mnie z niepokojem, jakby wyczuwał, że zaraz wydarzy się coś strasznego.

Jeszcze godzinę temu siedziałam przy kuchennym stole, popijając herbatę i przeglądając rachunki. Zwykły dzień, zwykłe troski – aż do tej chwili. Maria, moja kuzynka, pojawiła się bez zapowiedzi. Od razu wiedziałam, że coś jest nie tak. Była blada, roztrzęsiona, a jej ruchy nerwowe. Kacper trzymał się jej kurczowo, jakby bał się puścić.

– O co chodzi? – zapytałam, próbując zachować spokój.

Maria spojrzała na mnie z rozpaczą. – Musisz mi pomóc. Nie mam już nikogo…

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, usiadła na krześle i zaczęła płakać. Kacper stał obok niej bez słowa. Przez chwilę panowała cisza, przerywana tylko jej szlochem.

– Co się stało? – powtórzyłam cicho.

– Tomek… Tomek mnie zostawił – wyszeptała w końcu. – Zabrał wszystko. Nie mam gdzie mieszkać. Nie mam pieniędzy. Nie wiem, co robić.

Poczułam, jak serce ściska mi się z litości i gniewu jednocześnie. Tomek był jej mężem od dziesięciu lat. Wszyscy wiedzieliśmy, że nie jest ideałem, ale nikt nie spodziewał się czegoś takiego.

– Możecie zostać u mnie – powiedziałam bez namysłu. – Na razie.

Maria spojrzała na mnie z wdzięcznością i ulgą. Kacper uśmiechnął się nieśmiało. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że ta decyzja zmieni wszystko.

Przez pierwsze dni starałam się być wsparciem. Maria była wrakiem człowieka – spała całymi dniami albo płakała w łazience. Ja zajmowałam się Kacprem: odprowadzałam go do szkoły, pomagałam przy lekcjach, gotowałam obiady. Z czasem chłopiec zaczął się otwierać. Pewnego wieczoru, gdy Maria znów zamknęła się w łazience, Kacper podszedł do mnie z zeszytem.

– Ciociu Aniu… mogę ci coś pokazać?

Usiadłam obok niego na kanapie. Otworzył zeszyt i pokazał mi rysunek: dom z wielkim czerwonym dachem i dwoje ludzi trzymających się za ręce.

– To ty i mama? – zapytałam.

Pokręcił głową. – To ja i ty.

Poczułam łzy pod powiekami. Przytuliłam go mocno.

Z każdym dniem coraz bardziej czułam ciężar tej sytuacji. Maria nie szukała pracy, nie próbowała niczego zmienić. Coraz częściej zostawiała Kacpra pod moją opieką i wychodziła na całe godziny bez słowa wyjaśnienia. Zaczęłyśmy się kłócić.

– Maria, musisz coś zrobić! – wybuchłam pewnego wieczoru. – Nie możesz tak po prostu zostawić wszystkiego na mojej głowie!

– Ty nic nie rozumiesz! – krzyknęła. – Ty zawsze miałaś łatwiej! Masz pracę, mieszkanie…

– To nie znaczy, że mogę żyć za nas wszystkie! – odpowiedziałam ostro.

Kacper słyszał naszą kłótnię i schował się pod stołem w kuchni. Zobaczyłam jego przerażone oczy i poczułam ogromne poczucie winy.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie ciocia Helena, matka Marii.

– Aniu, co tam się dzieje? Maria mówiła mi tylko ogólniki…

Opowiedziałam jej wszystko: o Tomku, o tym jak Maria zostawiła wszystko na mojej głowie, o Kacprze.

– Ona zawsze była słaba – westchnęła ciocia Helena. – Ale ty nie możesz brać odpowiedzialności za jej życie.

Ale jak miałam zostawić Marię i Kacpra? Przecież byli rodziną.

Tymczasem plotki zaczęły krążyć po rodzinie i sąsiadach. Ludzie szeptali za moimi plecami: „Anka przygarnęła kuzynkę z dzieckiem… Pewnie coś od niej chce…”. W pracy szefowa zaczęła patrzeć na mnie podejrzliwie – coraz częściej musiałam brać wolne przez choroby Kacpra czy nagłe sytuacje z Marią.

Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle i zobaczyłam Marię siedzącą przy stole z butelką wódki. Kacper spał na kanapie w ubraniu.

– Co ty robisz?! – krzyknęłam.

Maria spojrzała na mnie pustym wzrokiem.

– Nic już nie ma sensu…

Wtedy coś we mnie pękło.

– Musisz się ogarnąć! Albo idziesz na terapię i szukasz pracy, albo… albo zabiorę Kacpra do siebie na stałe!

Maria wybuchła płaczem i wybiegła z mieszkania. Przez dwa dni nie dawała znaku życia. Opiekowałam się Kacprem najlepiej jak potrafiłam, ale czułam się coraz bardziej zagubiona i wyczerpana.

W końcu Maria wróciła – brudna, roztrzęsiona, z podbitym okiem.

– Przepraszam… Przepraszam cię, Aniu… Nie umiem inaczej…

Zadzwoniłam po ciocię Helenę i razem zabraliśmy Marię do szpitala psychiatrycznego. Kacper został ze mną.

Minęły trzy miesiące. Maria powoli dochodzi do siebie na terapii zamkniętej. Ja stałam się dla Kacpra kimś więcej niż tylko ciocią – jestem dla niego domem i bezpieczeństwem. Ale nocami dręczą mnie pytania: czy zrobiłam dobrze? Czy miałam prawo decydować za Marię? Czy mogłam zrobić coś inaczej?

Czasem patrzę na śpiącego Kacpra i myślę: ile jeszcze takich rodzinnych dramatów dzieje się tuż obok nas? Czy naprawdę jesteśmy gotowi ponosić odpowiedzialność za bliskich? A może czasem trzeba pozwolić im upaść?