Dzień, w którym mój świat runął: Wizyta Marysi, która zmieniła wszystko
– Nie wierzę, że to się stało… – powtarzałam w myślach, patrząc na roztrzęsioną Marysię, która tuliła swojego synka na mojej kanapie. W powietrzu unosił się zapach świeżo zaparzonej kawy, ale nikt już nie miał ochoty jej pić. Zegar w kuchni tykał głośniej niż zwykle, jakby odmierzał czas do wybuchu, który właśnie nastąpił.
– Anka, jak mogłaś nie zauważyć?! – Marysia podniosła głos, a jej oczy błyszczały łzami i gniewem. – Przecież mówiłam ci, żebyś zamknęła balkon!
Zamarłam. Przed oczami miałam scenę sprzed kilku minut: jej sześcioletni Adaś bawił się z moją córką Zosią w salonie. Ja poszłam do kuchni po ciastka, a balkon – jak zwykle w ciepły dzień – zostawiłam uchylony. Wystarczyła chwila nieuwagi. Usłyszałam krzyk, potem płacz. Adaś przewrócił się na progu balkonu i rozciął sobie głowę o kant doniczki.
Krew. Krzyk. Panika. Telefon po karetkę. Wszystko wydarzyło się tak szybko, a ja czułam się jak sparaliżowana.
– Przepraszam… – wyszeptałam, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. – Nie chciałam…
Marysia spojrzała na mnie z wyrzutem. – Wiem, że nie chciałaś. Ale to się stało! Adaś mógł wypaść przez balkon!
Zosia stała w kącie i płakała cicho. Mój mąż, Tomek, próbował załagodzić sytuację:
– Marysiu, to był wypadek. Adaś już jest opatrzony, lekarz mówił, że wszystko będzie dobrze…
Ale Marysia nie słuchała. Jej świat właśnie się zawalił – a ja byłam winna.
Kiedy karetka odjechała z Adasiem i Marysią do szpitala na szycie rany, zostałam sama z Zosią i Tomkiem. W mieszkaniu panowała cisza, którą przerywał tylko szloch mojej córki.
– Mamo, czy Adaś umrze? – zapytała Zosia przez łzy.
Przytuliłam ją mocno. – Nie, kochanie. Adaś jest dzielny i lekarze mu pomogą.
Ale sama nie byłam tego taka pewna. W głowie kłębiły mi się myśli: co by było, gdyby… Gdybym zamknęła balkon? Gdybym była bardziej uważna? Czy to wszystko moja wina?
Wieczorem zadzwoniła Marysia. Jej głos był zimny i oficjalny:
– Anka, Adaś ma cztery szwy. Lekarz mówi, że nie będzie blizny. Ale… nie wiem, czy jeszcze kiedyś przyjdziemy do was do domu.
Zamarłam. Nasza przyjaźń trwała od liceum. Przeżyłyśmy razem pierwsze miłości, studia, śluby i narodziny dzieci. A teraz wszystko miało się skończyć przez jeden moment nieuwagi?
Tomek próbował mnie pocieszyć:
– Kochanie, to nie twoja wina. Dzieci są szybkie, wypadki się zdarzają.
Ale ja nie mogłam sobie wybaczyć. Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Unikałam ludzi, nie odbierałam telefonów od znajomych. Zosia pytała codziennie o Adasia, a ja nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć.
Po tygodniu Marysia napisała mi wiadomość: „Adaś już dobrze się czuje. Ale muszę przemyśleć naszą relację.”
Poczułam się jakby ktoś wyrwał mi kawałek serca. Czy naprawdę jeden wypadek przekreślił lata przyjaźni? Czy jestem aż tak złą matką i gospodynią?
W pracy nie mogłam się skupić. Szefowa zwróciła mi uwagę:
– Aniu, jesteś ostatnio nieobecna duchem. Co się dzieje?
Nie potrafiłam jej odpowiedzieć. W domu Tomek coraz częściej wychodził na długie spacery z psem – chyba miał dość mojego milczenia i poczucia winy.
Pewnego wieczoru usiadłam z Zosią na łóżku.
– Mamo, a ty jesteś smutna przez Adasia?
Przytaknęłam.
– Ale przecież to był tylko wypadek… Ja też czasem przewracam się w szkole i nikt nie krzyczy na panią.
Uśmiechnęłam się przez łzy. Dzieci potrafią być mądrzejsze od dorosłych.
Minęły dwa miesiące zanim Marysia odezwała się ponownie. Zadzwoniła niespodziewanie wieczorem:
– Anka… Przepraszam za tamte słowa. Byłam przerażona o Adasia i wystraszona… Ale tęsknię za tobą.
Łzy popłynęły mi po policzkach.
– Ja też tęsknię…
Spotkałyśmy się tydzień później w kawiarni. Adaś miał już tylko małą różową kreskę na czole i szeroki uśmiech na twarzy.
– Ciocia Ania! – rzucił mi się na szyję.
Marysia spojrzała na mnie ze smutkiem i ulgą jednocześnie.
– Wiesz… długo myślałam o tym wszystkim – powiedziała cicho. – Może za bardzo chciałam mieć nad wszystkim kontrolę…
Przytuliłyśmy się mocno. Wiedziałam już, że nasza przyjaźń przetrwała próbę – choć już nigdy nie będzie taka sama.
Dziś patrzę na to wszystko inaczej: wiem, że żaden rodzic nie jest doskonały i każdy może popełnić błąd. Ale czy potrafimy wybaczać sobie nawzajem? Czy umiemy rozmawiać o tym, co trudne?
Czasem zastanawiam się: ile przyjaźni kończy się przez przypadek? I czy naprawdę umiemy sobie wybaczać?