Dziesięć dni później: Dom opustoszał – Historia Haliny z Poznania
Stałam w progu naszego mieszkania na Jeżycach, z kluczami w dłoni, i przez chwilę nie mogłam zrobić kroku dalej. W powietrzu wisiała cisza, która od razu wydała mi się nienaturalna. Zawsze, kiedy wracałam z pracy, słyszałam radio w kuchni albo szuranie kapci po panelach. Tym razem było inaczej. Przeszłam przez przedpokój, rzucając torbę na krzesło, i poczułam, jak serce zaczyna mi walić. Coś było nie tak.
Weszłam do sypialni i wtedy zobaczyłam: szafa po jego stronie była otwarta, a półki puste. Zniknęły letnie koszule, ulubiona niebieska bluza, nawet stara maszynka do golenia, którą zawsze zostawiał na umywalce. W łazience nie było jego szczoteczki do zębów. Zrobiło mi się słabo. Usiadłam na łóżku, czując, jak łzy palą mnie pod powiekami. Przez chwilę miałam nadzieję, że to jakiś żart, głupi eksperyment, który zaraz się skończy. Ale wiedziałam, że nie.
Mój mąż, Andrzej, odszedł. Po prostu. Bez słowa, bez pożegnania, bez karteczki na lodówce. Dziesięć dni temu pokłóciliśmy się o drobiazg – o to, że znowu zostawił brudne naczynia w zlewie. Wtedy powiedział coś, czego nie chciałam usłyszeć: „Może powinniśmy zrobić sobie przerwę”. Wybuchłam śmiechem, myśląc, że żartuje. Przecież byliśmy razem od dziesięciu lat, przeszliśmy przez tyle kryzysów – kredyt na mieszkanie, śmierć jego ojca, moją utratę pracy. Zawsze wracaliśmy do siebie.
Ale tym razem było inaczej. Przez ostatnie tygodnie czułam, że coś się zmienia. Andrzej coraz częściej wychodził wieczorami, tłumacząc się spotkaniami z kolegami z pracy. Coraz rzadziej się przytulaliśmy, coraz mniej rozmawialiśmy. Ja próbowałam ratować naszą codzienność – gotowałam jego ulubione obiady, kupowałam bilety do kina, nawet zapisałam nas na terapię małżeńską. On tylko wzruszał ramionami. „Nie przesadzaj, Halina. Ludzie się zmieniają.”
Teraz siedziałam sama w pustym mieszkaniu i próbowałam zrozumieć, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam zbyt wymagająca? Czy za bardzo się narzucałam? A może to on od dawna miał kogoś innego? Myśli kłębiły mi się w głowie jak stado wron. Przypomniałam sobie ostatnią rozmowę z mamą. „Halina, nie możesz ciągle wszystkiego kontrolować. Daj mu trochę wolności.” Ale jak dać wolność komuś, kto już dawno odszedł w myślach?
Zadzwoniłam do niego. Raz, drugi, trzeci. Bez odpowiedzi. Napisałam SMS: „Gdzie jesteś? Co się stało?” Cisza. W końcu zadzwoniłam do jego siostry, Magdy. Odebrała po kilku sygnałach.
– Halina? – jej głos był niepewny. – Andrzej jest u mnie. Nie chce z tobą rozmawiać. Potrzebuje czasu.
– Czasu na co? – zapytałam, czując, jak głos mi drży. – Przecież nawet nie powiedział mi, że odchodzi!
– On… on nie wie, jak ci to powiedzieć. Jest mu ciężko. Prosił, żebym przekazała, że wróci po resztę rzeczy za kilka dni.
Rozłączyłam się bez słowa. Poczułam się jak intruz we własnym życiu. Przez kolejne dni funkcjonowałam jak automat. Praca, dom, zakupy. Wszędzie widziałam jego ślady – kubek z napisem „Najlepszy mąż”, zdjęcie z wakacji w Karpaczu, jego ulubioną książkę na półce. Każda rzecz bolała jak zadra pod paznokciem.
Wieczorami dzwoniła mama. – Halina, musisz być silna. Może to i lepiej? Może znajdziesz kogoś, kto cię doceni?
Nie chciałam nikogo innego. Chciałam jego. Chciałam, żeby wrócił i powiedział, że to był tylko zły sen. Ale dni mijały, a on nie wracał. Przyszedł tylko raz, po resztę ubrań. Stałam wtedy w kuchni, udając, że zmywam naczynia. On wszedł, nie patrząc mi w oczy.
– Halina… – zaczął, ale przerwałam mu.
– Nie musisz nic mówić. Już wszystko wiem.
Wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Wtedy naprawdę zrozumiałam, że to koniec.
Przez kolejne tygodnie próbowałam poukładać swoje życie na nowo. Zaczęłam chodzić na długie spacery po Cytadeli, zapisałam się na jogę. Spotykałam się z przyjaciółkami, choć rozmowy zawsze schodziły na Andrzeja. Każdy pytał: „Co się stało? Dlaczego odszedł?” Nie miałam odpowiedzi.
Najtrudniejsze były wieczory. Siadałam na kanapie z kubkiem herbaty i patrzyłam w okno. Czułam się jak bohaterka taniego melodramatu. Ale to nie był film. To było moje życie.
Pewnego dnia znalazłam w skrzynce list. Rozpoznałam jego pismo. „Halina, przepraszam. Nie potrafiłem już dłużej udawać. Zmieniłem się. Ty też się zmieniłaś. Może kiedyś zrozumiesz. Andrzej.”
Przeczytałam ten list dziesięć razy. Nie było w nim nic, czego bym nie wiedziała. Ale bolało. Bolało tak, jakby ktoś wyrwał mi kawałek serca.
Dziś mija dokładnie dziesięć dni od tamtego wieczoru, kiedy wróciłam do pustego mieszkania. Dom opustoszał. Ale ja wciąż tu jestem. Próbuję nauczyć się żyć na nowo, choć każdy dzień jest walką.
Czasem zastanawiam się, czy można było to wszystko uratować. Czy gdybym była inna, mniej wymagająca, bardziej wyrozumiała… Może wtedy Andrzej zostałby ze mną? A może niektóre rzeczy po prostu muszą się skończyć, żebyśmy mogli zacząć od nowa?
Czy naprawdę można nauczyć się żyć w pustym domu? Czy samotność może być początkiem czegoś dobrego? Może ktoś z was zna odpowiedź…