Gdy choroba córki odkryła tajemnicę, której nie chciałem znać – historia ojca, który musiał zacząć od nowa

– Panie Bartoszu, musimy zrobić dodatkowe badania genetyczne – powiedziała lekarka, patrząc mi prosto w oczy. Siedziałem na plastikowym krześle w szpitalnej poczekalni, ściskając w dłoni pluszowego misia Zosi. Moja żona, Marta, nerwowo bawiła się obrączką. Zosia leżała za szybą na oddziale onkologii dziecięcej, a ja czułem, jak świat wali mi się na głowę.

– Ale po co? – zapytałem. – Przecież już pobraliście próbki.

Lekarka zawahała się. – Wyniki są… nietypowe. Potrzebujemy potwierdzenia.

Nie rozumiałem. Byłem zmęczony, zmartwiony, przerażony. Przez ostatnie tygodnie żyliśmy tylko diagnozą Zosi – białaczka. Każdy dzień był walką o jej uśmiech, o nadzieję, że wróci do domu. Nie miałem siły na kolejne pytania.

Dopiero po kilku dniach Marta zaczęła się dziwnie zachowywać. Unikała mojego wzroku, wychodziła na długie spacery po szpitalnym korytarzu. W końcu, kiedy wróciłem z automatu z kawą, usiadła obok mnie i wyszeptała:

– Bartku… Muszę ci coś powiedzieć.

Zamarłem. Czułem, że coś jest nie tak, ale nie byłem gotów na to, co usłyszałem.

– Zosia… Ona… To nie jest twoje dziecko.

W pierwszej chwili pomyślałem, że źle ją zrozumiałem. Przecież byłem przy porodzie. Przecież przez siedem lat byłem jej tatą – uczyłem jeździć na rowerze, czytałem bajki na dobranoc, tuliłem po koszmarach.

– Co ty mówisz? – wykrztusiłem.

Marta zaczęła płakać. – To był tylko jeden raz… Dawno temu… Myślałam, że to nie ma znaczenia… Ale teraz…

Nie pamiętam, jak długo siedziałem w milczeniu. Czułem się zdradzony, upokorzony, jakby ktoś wyrwał mi serce. Chciałem krzyczeć, uciec, zniknąć. Ale potem spojrzałem przez szybę na Zosię – moją córeczkę – i poczułem jeszcze większy ból.

Przez kolejne dni funkcjonowałem jak automat. Zosia pytała: „Tatusiu, kiedy wrócimy do domu?” A ja nie umiałem odpowiedzieć. Widziałem w niej wszystko – swoje marzenia, swoje lęki, swoje życie. Czy to wszystko było kłamstwem?

Marta próbowała rozmawiać. – Bartku, przepraszam… Wiem, że cię zraniłam… Ale Zosia cię kocha. Jesteś jej tatą.

Nie potrafiłem jej wybaczyć. Każde spojrzenie przypominało mi o zdradzie. W końcu wyprowadziłem się do matki. Tam płakałem jak dziecko – pierwszy raz od lat.

Moja mama powiedziała wtedy coś ważnego:

– Synu, ojcostwo to nie tylko geny. To serce. To codzienność. Czy Zosia przestała być twoją córką tylko dlatego, że ktoś inny dał jej życie?

Nie umiałem odpowiedzieć. Przez tygodnie unikałem Marty i Zosi. Nie odbierałem telefonów. Czułem się pusty i bezradny.

Aż pewnego dnia zadzwoniła pielęgniarka ze szpitala:

– Panie Bartoszu, Zosia bardzo za panem tęskni. Prosiła, żeby pan przyszedł.

Poszedłem. Weszłam do sali i zobaczyłam jej wychudzoną buzię i wielkie oczy pełne łez.

– Tatusiu… Dlaczego mnie nie odwiedzasz? – zapytała cicho.

Usiadłem przy jej łóżku i rozpłakałem się razem z nią.

– Przepraszam, córeczko… Przepraszam…

Zosia objęła mnie swoimi chudymi ramionkami i wyszeptała:

– Kocham cię najbardziej na świecie.

Wtedy zrozumiałem, że nie mogę jej zostawić. Że jestem jej ojcem – bez względu na wszystko.

Zacząłem wracać do szpitala codziennie. Czytałem jej książki, grałem w gry planszowe, opowiadałem historie z dzieciństwa. Zosia odzyskiwała siły i uśmiech.

Z Martą rozmawialiśmy coraz rzadziej. Wiedziałem, że nasze małżeństwo już się skończyło – zaufanie zostało zniszczone na zawsze. Ale dla Zosi postanowiliśmy być razem rodzicami.

Dziś mieszkam sam w małym mieszkaniu na Mokotowie. Zosia przychodzi do mnie co drugi weekend i w środy po szkole. Nadal walczy z chorobą, ale jest dzielna jak nikt inny.

Czasem patrzę na nią i myślę: czy prawda była mi potrzebna? Czy lepiej byłoby żyć w błogiej nieświadomości? Czy można naprawdę kochać dziecko, które nie jest twoją krwią?

A może miłość to coś więcej niż geny? Może to wybór – każdego dnia od nowa?

Co wy byście zrobili na moim miejscu? Czy prawda zawsze jest lepsza od kłamstwa?