„Gdybym wiedziała, że synowa okaże się żmiją, nigdy nie pozwoliłabym jej wejść do naszej rodziny” – Historia Marii z Poznania
– Mamo, nie przesadzaj, Natalia nie miała nic złego na myśli – usłyszałam głos mojego syna, Michała, który próbował załagodzić kolejną kłótnię przy niedzielnym obiedzie. W środku aż się gotowałam. Czy on naprawdę nie widzi, jak ona mną manipuluje? Jak patrzy na mnie z tym swoim chłodnym uśmiechem, jakby wiedziała o mnie wszystko i tylko czekała na mój błąd?
Od kiedy Michał przyprowadził Natalię do naszego domu w Poznaniu, wszystko się zmieniło. Byłam wdową od pięciu lat, dom był pełen wspomnień po moim mężu, Andrzeju. Michał był moim jedynym dzieckiem, a ja całe życie poświęciłam dla niego. Gdy poznał Natalię na studiach w Warszawie i przywiózł ją na święta, poczułam niepokój. Była piękna, elokwentna, zawsze miała odpowiedź na wszystko. Wszyscy znajomi mówili: „Michał złapał Pana Boga za nogi!”
Ale ja widziałam coś innego. Widziałam jej spojrzenie, gdy rozmawialiśmy o przyszłości Michała. Jej lekceważący ton, gdy mówiła o mojej pracy w bibliotece: „O, to musi być takie spokojne i nudne.” Udawałam, że nie słyszę złośliwości. Przecież to tylko młodzieńcza bezpośredniość – tłumaczyłam sobie.
Z czasem Natalia zaczęła coraz częściej bywać u nas. Najpierw weekendy, potem całe tygodnie. Zaczęła przestawiać rzeczy w kuchni – „Bo tak jest wygodniej” – mówiła. Michał śmiał się z tego: „Mamo, daj spokój, przecież to drobiazgi.” Ale dla mnie to były sygnały. Ktoś przejmuje mój dom.
Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej i usłyszałam ich rozmowę w kuchni:
– Michał, twoja mama jest taka… staroświecka. Może powinniśmy pomyśleć o własnym mieszkaniu?
– Ale przecież mama jest sama…
– No właśnie. Może jej byłoby lepiej w mniejszym mieszkaniu? My potrzebujemy przestrzeni.
Serce mi zamarło. Czy naprawdę chcą mnie wyrzucić z mojego domu?
Od tamtej pory zaczęłam czuć się jak intruz we własnych czterech ścianach. Natalia coraz częściej organizowała spotkania ze swoimi znajomymi – głośne, pełne śmiechu i rozmów o rzeczach, których nie rozumiałam. Czułam się coraz bardziej wyobcowana.
Wszystko osiągnęło apogeum podczas świąt Bożego Narodzenia. Przy stole Natalia nagle powiedziała:
– Mamo Mario, może powinna pani pomyśleć o przeprowadzce do mniejszego mieszkania? Zawsze mówiła pani, że duży dom to dużo pracy.
Wszyscy zamilkli. Michał spojrzał na mnie z zakłopotaniem. Poczułam łzy napływające do oczu.
– To mój dom – powiedziałam cicho. – Tu mieszkałam z Andrzejem przez trzydzieści lat.
Natalia wzruszyła ramionami:
– Ale przecież może być pani wygodniej gdzie indziej.
Po tej rozmowie zamknęłam się w sobie. Przestałam wychodzić do kuchni, gdy oni tam byli. Jadłam sama w swoim pokoju. Michał próbował ze mną rozmawiać, ale czułam, że już go straciłam.
Pewnego dnia Natalia przyszła do mnie sama.
– Pani Mario – zaczęła słodkim głosem – wiem, że to dla pani trudne. Ale proszę pomyśleć o przyszłości Michała. On zasługuje na własny dom, na rodzinę…
– A ja? – zapytałam drżącym głosem.
– Pani już miała swoje życie – odpowiedziała chłodno.
To był moment, w którym coś we mnie pękło. Zaczęłam szukać mieszkań na wynajem. Każdego dnia wracałam do pustego domu i płakałam po nocach. Michał coraz rzadziej ze mną rozmawiał. Natalia była wszędzie – w kuchni, w salonie, nawet w ogrodzie przesadzała moje ukochane róże.
W końcu podjęli decyzję za mnie. Pewnego wieczoru Michał przyszedł do mojego pokoju:
– Mamo… Natalia znalazła dla ciebie mieszkanie na Winogradach. Jest ładne, nowoczesne…
– A co z moim domem?
– My… chcielibyśmy tu zamieszkać z Natalią.
Nie miałam siły protestować. Spakowałam rzeczy i wyprowadziłam się do małego mieszkania w bloku. Każdego dnia patrzyłam przez okno na szare ulice i zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd.
Czasami dzwonił Michał:
– Mamo, wszystko w porządku?
Odpowiadałam: „Tak, synku.” Ale serce krzyczało: „Nie!”
Minęły miesiące. Zaczęłam chodzić na spacery po Cytadeli, zapisałam się na zajęcia z jogi dla seniorów. Poznałam kilka kobiet w podobnej sytuacji – wszystkie zostały „wypchnięte” przez młodsze pokolenie.
Pewnego dnia spotkałam starą sąsiadkę z ulicy Polnej.
– Mario! Jak ty wyglądasz… Co się stało?
Opowiedziałam jej wszystko. Słuchała uważnie, a potem powiedziała:
– Wiesz co? Ty zawsze byłaś silna. Nie pozwól im odebrać sobie godności.
Te słowa dały mi siłę. Postanowiłam zawalczyć o siebie. Zaczęłam pisać pamiętnik – opisywałam każdy dzień, każdą łzę i każdą chwilę radości z nowo poznanymi ludźmi.
Któregoś dnia zadzwonił Michał:
– Mamo… Natalia jest w ciąży.
Poczułam ukłucie zazdrości i smutku jednocześnie. Czy będę miała prawo widywać wnuka? Czy Natalia pozwoli mi być częścią ich życia?
Przyjechałam do nich z prezentem dla dziecka. Natalia otworzyła drzwi i spojrzała na mnie chłodno:
– Proszę nie przesadzać z wizytami. Potrzebujemy spokoju.
Wróciłam do siebie i długo płakałam tej nocy.
Dziś siedzę przy oknie i patrzę na zachód słońca nad Poznaniem. Zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była walczyć o swój dom? Czy można przewidzieć, że ktoś tak bliski stanie się twoim największym wrogiem?
Może to ja byłam za słaba? Może za bardzo kochałam syna?
A może po prostu niektóre historie muszą skończyć się bólem?
Czy wy też mieliście kiedyś poczucie, że ktoś odebrał wam wszystko? Jak sobie z tym poradziliście?