Gorzka prawda o rodzinie: Kiedy pieniądze stają się ważniejsze niż miłość

– Sprzedajmy ten dom, Aniu. To nie ma sensu, żebyś tu sama siedziała – powiedział Tomasz, mój starszy brat, zerkając na mnie spod zmarszczonych brwi. Siedzieliśmy w kuchni, gdzie jeszcze niedawno mama piekła szarlotkę, a zapach cynamonu unosił się w powietrzu. Teraz było tu zimno i cicho, a echo jego słów odbijało się od pustych ścian.

– Nie mogę, Tomek. To jedyne miejsce, gdzie czuję się jeszcze sobą – odpowiedziałam cicho, czując jak łzy napływają mi do oczu. Przez okno widziałam ogród, w którym tata sadził tulipany. Od jego śmierci minęły trzy miesiące, a ja wciąż nie potrafiłam pogodzić się z tym, że już nigdy nie usiądziemy razem przy stole.

Tomasz westchnął ciężko i spojrzał na mnie z irytacją. – Aniu, musimy myśleć rozsądnie. Tata był chory, wymagał opieki. Teraz nie ma już nikogo do opieki. Ty masz swoją pracę w szkole, ja mam rodzinę i kredyt na mieszkanie. Po co ci ten dom?

Zacisnęłam dłonie na filiżance herbaty. – To nie jest tylko dom. To nasze dzieciństwo, nasze wspomnienia… – próbowałam tłumaczyć, ale wiedziałam, że dla niego to tylko nieruchomość.

Od śmierci mamy wszystko się rozpadło. Tata coraz częściej zapominał imion, gubił się nawet we własnym ogrodzie. Choroba Alzheimera zabrała go szybciej niż się spodziewaliśmy. Ostatnie miesiące były dla mnie koszmarem – nocne telefony od sąsiadów, że tata znów wyszedł na ulicę w piżamie; kłótnie z Tomaszem o to, kto ma się nim zająć; poczucie winy i bezradności.

Pamiętam jedną z ostatnich rozmów z tatą. Siedział na werandzie i patrzył w dal.
– Aniu… jesteś tu? – zapytał niepewnie.
– Jestem, tato – odpowiedziałam i ujęłam jego dłoń.
– Nie pozwól im zabrać naszego domu… – wyszeptał nagle i spojrzał mi prosto w oczy. Te słowa wracały do mnie jak mantra przez kolejne tygodnie.

Po pogrzebie Tomasz zaczął coraz częściej dzwonić w sprawach formalnych: rachunki, dokumenty, testament. Czułam się coraz bardziej osaczona. Praca w szkole pochłaniała mnie bez reszty – dzieciaki były moją jedyną odskocznią od rodzinnych problemów.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Halina.
– Aniu, twój brat był dziś u notariusza… coś podpisywał w sprawie domu twojego taty – powiedziała z troską.
Serce mi zamarło. Tomasz nie wspominał mi o żadnych formalnościach.

Następnego dnia zadzwoniłam do niego.
– Tomek, co podpisywałeś u notariusza? – zapytałam bez ogródek.
– Nic ważnego. Chciałem tylko uporządkować sprawy spadkowe. Lepiej mieć wszystko czarno na białym – odpowiedział szybko, jakby bał się mojej reakcji.

Nie dawało mi to spokoju. Zaczęłam rozmawiać z sąsiadami i znajomymi taty. Okazało się, że Tomasz odwiedzał ojca częściej niż mówił mi wcześniej… Zawsze sam, zawsze z jakimiś dokumentami do podpisu.

Kilka tygodni później dostałam wezwanie do sądu. Tomasz wniósł sprawę o stwierdzenie nabycia spadku na swoją wyłączność. W testamencie sporządzonym tuż przed śmiercią tata przekazał mu cały majątek: dom, oszczędności i nawet stare pianino po babci.

Byłam w szoku. – To niemożliwe! Tata zawsze mówił, że wszystko podzieli po równo! – krzyczałam przez telefon do Tomasza.
– Tata zmienił zdanie. Powiedział notariuszowi, że ja zajmowałem się wszystkim… Ty byłaś zajęta pracą – odpowiedział chłodno.

Czułam się zdradzona jak nigdy dotąd. Przypomniałam sobie wszystkie te rozmowy Tomasza o „wspólnej przyszłości”, jego naciski na sprzedaż domu, jego obecność przy tacie wtedy, gdy ja nie mogłam być obok.

Zgłosiłam sprawę do sądu, ale prawnicy Tomasza byli szybsi i sprytniejsi ode mnie. Przegrałam wszystko: dom rodziców, oszczędności mamy i taty, nawet stare pianino po babci trafiło do niego.

Dziś mieszkam w wynajmowanym mieszkaniu na obrzeżach Warszawy. Każdego dnia mijam domy podobne do tego mojego rodzinnego i zastanawiam się: czy naprawdę warto było poświęcić rodzinę dla pieniędzy? Czy można jeszcze zaufać komuś tak bliskiemu?

Czasem budzę się w nocy i słyszę głos mamy: „Ania, pamiętaj co jest najważniejsze”. Ale czy ja jeszcze wiem, co to znaczy? Czy rodzina to tylko wspomnienia i puste słowa?