„Jeśli masz choć odrobinę sumienia, chociaż pozmywaj naczynia” – Historia matki z Warszawy, która walczy o godność po rozstaniu

– Jeśli masz choć odrobinę sumienia, chociaż pozmywaj naczynia! – krzyknęłam, czując, jak złość i bezsilność ściskają mi gardło. Stałam w kuchni mojego byłego męża, patrząc na stertę brudnych talerzy, które zostawiła po sobie jego nowa partnerka, Marta. Mój trzyletni syn, Michałek, siedział w kącie i bawił się samochodzikiem, udając, że nie słyszy naszej kłótni. Ale widziałam, jak drżą mu rączki.

To nie była pierwsza taka scena. Odkąd Tomek odszedł, moje życie zamieniło się w niekończący się ciąg upokorzeń. Zostawił mnie dla Marty – młodszej, pewniejszej siebie, zawsze z perfekcyjnym makijażem. Ja zostałam z Michałkiem, kredytem na mieszkanie i poczuciem, że zawiodłam jako żona i matka.

– Przesadzasz, Anka – odpowiedziała Marta, nawet nie podnosząc wzroku znad telefonu. – To nie mój obowiązek. Przyszłaś po dziecko, to zabierz go i nie rób scen.

Zacisnęłam pięści. Chciałam jej odpowiedzieć, powiedzieć, co naprawdę o niej myślę, ale Michałek spojrzał na mnie wielkimi, przestraszonymi oczami. Przełknęłam więc słowa, które paliły mnie od środka.

Wyszliśmy na klatkę schodową. Michałek szedł cicho, trzymając mnie za rękę. – Mamusiu, czemu pani Marta jest zawsze zła? – zapytał cicho. Zatrzymałam się, uklękłam przy nim i przytuliłam go mocno.

– Nie jest zła, kochanie. Po prostu czasem ludzie nie potrafią się dogadać – skłamałam, bo jak miałam mu wytłumaczyć, że dorosły świat jest pełen goryczy i niesprawiedliwości?

Wieczorem, kiedy Michałek zasnął, usiadłam na kanapie i pozwoliłam sobie na łzy. W głowie wciąż słyszałam słowa Marty, jej pogardliwy ton. Przypomniałam sobie, jak jeszcze dwa lata temu śmialiśmy się z Tomkiem, planowaliśmy wakacje nad morzem, cieszyliśmy się z pierwszych słów Michałka. A potem wszystko się rozpadło. Najpierw ciche kłótnie, potem coraz głośniejsze awantury. W końcu wyprowadził się do Marty.

Moja mama powtarzała: – Musisz być silna dla dziecka. Ale jak być silną, kiedy codziennie czujesz się przegraną? Kiedy musisz patrzeć, jak twoje dziecko spędza weekendy z kobietą, która nie szanuje ani jego, ani ciebie?

Najgorsze były niedziele wieczorem, kiedy Michałek wracał od ojca. Często był smutny, zamknięty w sobie. – Mamusiu, pani Marta mówi, że jestem niegrzeczny, bo nie chcę jeść jej obiadu – wyznał kiedyś, tuląc się do mnie. Serce mi pękało, ale nie mogłam nic zrobić. Każda próba rozmowy z Tomkiem kończyła się kłótnią.

– Przesadzasz, Anka. Marta się stara, a ty tylko szukasz problemów – mówił, patrząc na mnie z wyrzutem. – Może gdybyś była mniej zaborcza, wszystko wyglądałoby inaczej.

Czułam się jak w potrzasku. Z jednej strony chciałam chronić Michałka, z drugiej – nie chciałam odbierać mu ojca. Ale jak pogodzić się z tym, że ktoś obcy ma wpływ na moje dziecko? Że ktoś, kto nie zna jego ulubionych bajek, nie wie, jak boi się burzy, decyduje o jego codzienności?

Z czasem nauczyłam się ukrywać łzy. Pracowałam na dwa etaty, żeby spłacić kredyt i zapewnić Michałkowi wszystko, czego potrzebował. Wieczorami, kiedy zasypiał, siadałam przy oknie i patrzyłam na światła Warszawy. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej.

Pewnego dnia, kiedy odbierałam Michałka od Tomka, usłyszałam, jak Marta mówi do niego: – Twoja mama znowu się spóźniła. Zawsze musisz na nią czekać. Michałek spuścił głowę. Wtedy nie wytrzymałam.

– Dość tego! – powiedziałam stanowczo. – Nie pozwolę, żebyś mówiła tak przy moim dziecku. Jeśli masz choć odrobinę sumienia, chociaż pozmywaj naczynia i nie mieszaj Michałka w nasze sprawy!

Tomek próbował mnie uciszyć, ale tym razem nie dałam się zepchnąć na margines. Wyszłam z mieszkania z podniesioną głową, trzymając Michałka za rękę. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że mam prawo walczyć o swoje.

Od tamtej pory zaczęłam stawiać granice. Nie było łatwo. Marta próbowała mnie prowokować, Tomek groził, że ograniczy mi kontakty z synem. Ale ja nie ustępowałam. Znalazłam wsparcie w grupie samotnych matek, zaczęłam chodzić na terapię. Powoli odzyskiwałam wiarę w siebie.

Michałek rósł, stawał się coraz bardziej otwarty. Często pytał, dlaczego nie mieszkamy razem z tatą. – Bo czasem dorośli nie potrafią się dogadać, ale zawsze cię kochają – odpowiadałam, choć w środku czułam ból.

Dziś wiem, że nie jestem winna temu, co się stało. Zrobiłam wszystko, by być dobrą matką. Ale wciąż zadaję sobie pytanie: gdzie kończy się obowiązek matki, a zaczyna prawo do własnego spokoju? Czy mam prawo walczyć o siebie, nawet jeśli czasem oznacza to konflikt? Czy w tej walce nie zgubię tego, co najważniejsze – miłości do własnego dziecka?

Może wy też macie podobne doświadczenia? Jak znaleźć równowagę między byciem matką a byciem sobą?