Kiedy dom przestaje być domem: Opowieść polskiej matki, która straciła wszystko przez rodzinę
– Grażyna, po co wracałaś? – usłyszałam głos męża, ledwo przekroczyłam próg naszego domu w Woli Goryńskiej. Stał w kuchni, oparty o blat, z papierosem w ustach. Zamiast radości w oczach miał chłód i zmęczenie.
Przez chwilę nie mogłam wydusić słowa. W głowie huczało mi od pytań: „Po co wracałam? Przecież to mój dom. Moje dzieci. Mój mąż.”
– Przecież mówiłam, że wrócę na stałe… – szepnęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu.
– A kto cię tu prosił? – rzucił beznamiętnie. – Dzieci mają swoje sprawy, ja swoje. Ty tam miałaś pracę i spokój.
Wtedy po raz pierwszy poczułam, że jestem tu obca. Że przez te wszystkie lata, kiedy opiekowałam się obcymi ludźmi w Niemczech, mój własny dom przestał być moim miejscem.
Pamiętam dzień, w którym wyjeżdżałam. Była jesień, liście spadały z drzew, a ja płakałam na dworcu w Radomiu. Mąż – Andrzej – stał obok mnie z rękami w kieszeniach. Syn – Paweł – miał wtedy 13 lat, córka – Ola – 9. Obiecałam im, że wrócę szybko i przywiozę pieniądze na remont domu, na lepsze życie.
Przez pierwsze miesiące dzwoniłam codziennie. Ola płakała do słuchawki: „Mamo, kiedy wrócisz?” Paweł milczał albo rzucał krótkie „wszystko ok”. Andrzej mówił tylko o rachunkach i potrzebach.
W Niemczech opiekowałam się starszą panią – panią Müller. Była wymagająca, czasem złośliwa, ale z czasem polubiłyśmy się. Pracowałam po 16 godzin na dobę. Każdą złotówkę wysyłałam do domu. Gdy Ola potrzebowała nowych butów na zimę – wysyłałam więcej. Gdy Paweł chciał komputer – zaciskałam zęby i pracowałam jeszcze ciężej.
Czas mijał. Dzieci dorastały beze mnie. Andrzej coraz rzadziej odbierał telefon. Zaczęły się plotki od sąsiadek: „Grażyna, twój Andrzej to chyba nie sam śpi…” Udawałam, że nie słyszę.
Po siedmiu latach postanowiłam wrócić na stałe. Pani Müller zmarła, a ja miałam dość samotności i tęsknoty. Kupiłam bilet powrotny do Polski i zadzwoniłam do Andrzeja:
– Wracam za tydzień.
– No dobrze – odpowiedział tylko.
Gdy weszłam do domu, wszystko było inne. W kuchni stały nowe meble – nie te, które planowaliśmy kupić razem. W salonie wisiał telewizor plazmowy, a na stole leżały rachunki i sterta nieotwartych listów.
Ola była już dorosłą kobietą. Siedziała w swoim pokoju z chłopakiem – Bartkiem. Paweł studiował w Warszawie i nawet nie przyjechał mnie przywitać.
– Mamo, nie rozumiesz… My tu mamy swoje życie – powiedziała Ola, gdy próbowałam ją przytulić.
Andrzej coraz częściej wychodził wieczorami. Wracał późno, czasem czuć było od niego perfumy nie moje.
Pewnego dnia znalazłam w szufladzie listy miłosne. Nie były do mnie. Były podpisane: „Twoja Kasia”.
Serce mi pękło.
– Andrzej… kim jest Kasia? – zapytałam drżącym głosem.
– To nie twoja sprawa – odpowiedział zimno. – Ty wybrałaś Niemcy.
Wybiegłam z domu na podwórko i krzyczałam z rozpaczy. Sąsiadka zza płotu patrzyła na mnie ze współczuciem:
– Grażynko… wiedziałam, że tak będzie. On już dawno z nią chodzi.
Próbowałam rozmawiać z dziećmi. Ola była zamknięta w sobie:
– Mamo, nie mieszaj się w moje sprawy. Ty nas zostawiłaś.
Paweł zadzwonił po tygodniu:
– Mamo, nie mam czasu na rozmowy o przeszłości. Muszę się uczyć.
Zostałam sama w domu, który już nie był moim domem.
Każdego dnia budziłam się z nadzieją, że coś się zmieni. Że Andrzej przyjdzie i powie: „Wybacz”. Że Ola przytuli się do mnie jak dawniej. Że Paweł zadzwoni i zapyta: „Mamo, jak się czujesz?”
Ale nic takiego się nie wydarzyło.
Zaczęłam chodzić po wsi jak cień samej siebie. Ludzie patrzyli na mnie z litością albo złośliwością:
– Po co wyjeżdżałaś? Trzeba było siedzieć przy rodzinie!
Nikt nie rozumiał, że robiłam to dla nich.
Pewnego dnia Andrzej przyszedł do kuchni z walizką:
– Wyprowadzam się do Kasi. Zostawiam ci dom i wszystko. Ale dzieci zostają ze mną.
Nie miałam siły walczyć.
Ola wyprowadziła się do Bartka do Radomia. Paweł przestał dzwonić zupełnie.
Zostałam sama w pustym domu pełnym wspomnień i żalu.
Czasem siadam przy oknie i patrzę na drogę prowadzącą do lasu. Myślę o tych wszystkich latach spędzonych na obczyźnie, o samotnych świętach w niemieckim mieszkaniu pani Müller, o łzach wylewanych nocami do poduszki.
Czy warto było poświęcić wszystko dla rodziny? Czy można odbudować coś, co już dawno się rozsypało?
Może ktoś z was zna odpowiedź? Czy dom to miejsce czy ludzie? Co zrobić, gdy dom przestaje być domem?