Kiedy dom staje się obcy: Spowiedź polskiej matki z Mazur
– Danuta, nie rozumiesz, tu już nie ma dla ciebie miejsca – usłyszałam głos męża, gdy wróciłam z Anglii po siedmiu latach rozłąki. Stał w progu naszego mieszkania w Olsztynie, a ja czułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi.
Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć, rzucić się na niego z pięściami, ale tylko ścisnęłam torbę z prezentami dla synów. W głowie dudniło mi jedno pytanie: jak to możliwe, że dom, za którym tęskniłam każdej nocy, stał się mi obcy?
W Anglii sprzątałam domy bogatych ludzi. Każdego dnia powtarzałam sobie: „Danuta, robisz to dla rodziny. Dla Marka i chłopców.” Wysyłałam pieniądze, dzwoniłam co niedzielę, a oni zawsze mówili: „Mamo, wszystko dobrze.”
Ale nic nie było dobrze.
Wróciłam bez zapowiedzi. Chciałam zrobić niespodziankę na urodziny starszego syna, Pawła. Weszłam do mieszkania i poczułam obcy zapach perfum. W kuchni siedziała młoda kobieta, a Marek stał przy niej, śmiejąc się tak, jak nie śmiał się przy mnie od lat.
– Kim jesteś? – zapytałam drżącym głosem.
Dziewczyna spojrzała na mnie z wyższością. – Jestem Aneta. Marek mi o pani opowiadał.
Marek spuścił wzrok. – Danuta… To nie tak miało być.
Wtedy do pokoju wbiegli chłopcy. Paweł i Michał. Zatrzymali się jak wryci.
– Mamo… – Paweł zaczął, ale nie dokończył.
– Wiedzieliście? – zapytałam cicho.
Milczeli. Michał patrzył w podłogę, Paweł odwrócił wzrok. Poczułam, jakby ktoś oblał mnie lodowatą wodą.
Przez kolejne dni mieszkałam u siostry. Każdego ranka budziłam się z nadzieją, że to tylko zły sen. Ale rzeczywistość była bezlitosna. Marek przestał odbierać telefony. Chłopcy nie chcieli się spotkać.
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie mama:
– Danusiu, wróć do domu. Porozmawiaj z nimi.
– Mamo, oni mnie już nie chcą – wyszeptałam.
– Jesteś ich matką. Zawsze będziesz.
Zebrałam się na odwagę i poszłam do mieszkania. Drzwi otworzył Paweł.
– Mamo… Przepraszam.
– Za co?
– Że nic ci nie powiedzieliśmy. Tata powiedział, że tak będzie lepiej.
Usiadłam na kanapie. Michał przyniósł mi herbatę. Patrzyli na mnie jak na obcą osobę.
– Czy wy mnie jeszcze kochacie? – zapytałam drżącym głosem.
Paweł spuścił głowę.
– Mamo… My po prostu nie wiedzieliśmy, co robić. Tata był szczęśliwy z Anetą. Ty byłaś daleko…
Zacisnęłam pięści. – Byłam daleko, bo musiałam! Kto płacił rachunki? Kto kupował wam ubrania?
Michał szepnął: – Ale ciebie nie było.
Te słowa bolały bardziej niż zdrada Marka.
Wyszłam na balkon i patrzyłam na światła miasta. Czułam się jak cień samej siebie. Przez lata byłam dla nich bankomatem, głosem w słuchawce, paczką z prezentami na święta. A oni nauczyli się żyć beze mnie.
Zaczęły się plotki w rodzinie i sąsiedztwie:
– Danuta wróciła i wszystko się posypało.
– Po co wyjeżdżała? Kobieta powinna być przy rodzinie.
– Marek znalazł sobie młodszą, bo Danuta tylko pracowała za granicą.
Czułam wstyd i gniew. Próbowałam znaleźć pracę w Olsztynie, ale nikt nie chciał zatrudnić kobiety po pięćdziesiątce bez znajomości języków czy komputera. Siostra mówiła:
– Zostań u mnie ile chcesz. Ale musisz coś ze sobą zrobić.
Pewnej nocy zadzwoniła Aneta:
– Pani Danuto, proszę już nie przychodzić do mieszkania. Marek chce spokoju.
Ręce mi się trzęsły ze złości i bezsilności.
W końcu Paweł przyszedł do mnie sam:
– Mamo… Tata prosił, żebym ci powiedział, że chce rozwodu.
Patrzyłam na syna i widziałam w nim dziecko, które tuliłam do snu po nocnych koszmarach. Teraz był dorosłym mężczyzną, który nie potrafił spojrzeć mi w oczy.
Podpisałam papiery bez słowa. Marek nawet się nie pojawił w sądzie.
Zaczęły się długie miesiące samotności i depresji. Chodziłam nad jezioro Ukiel i patrzyłam na fale, zastanawiając się, czy jeszcze kiedyś poczuję się potrzebna. Mama powtarzała:
– Danusiu, życie toczy się dalej.
Ale jak żyć bez rodziny?
Któregoś dnia spotkałam starą znajomą ze szkoły – Grażynę. Zaczęłyśmy rozmawiać o dawnych czasach, o dzieciach, o tym, jak życie potrafi być okrutne.
– Danuta, musisz zacząć żyć dla siebie – powiedziała stanowczo. – Zawsze byłaś silna.
Zaczęłam wolontariat w domu opieki społecznej. Pomagałam starszym ludziom – takim jak ja – którzy zostali sami przez los albo przez własne wybory dzieci. Słuchałam ich historii i widziałam w nich siebie.
Po roku Paweł zadzwonił:
– Mamo… Czy możemy się spotkać?
Spotkaliśmy się w kawiarni nad jeziorem. Był spięty i blady.
– Mamo… Przepraszam za wszystko. Tata odszedł od Anety. Michał wyjechał do Warszawy i rzadko dzwoni…
Patrzyłam na niego długo w milczeniu.
– Synu… Ja już nie jestem tą samą kobietą co kiedyś.
Paweł rozpłakał się jak dziecko.
Przytuliłam go mocno i poczułam pierwszy raz od lat ciepło w sercu. Może jeszcze potrafię być matką?
Czasem myślę: czy naprawdę można odbudować dom po takiej burzy? Czy matka może wybaczyć dzieciom milczenie? Czy kobieta po pięćdziesiątce ma jeszcze prawo do szczęścia?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?