Kiedy miłość nie wystarcza: Moja opowieść o rodzinnych podziałach przez synową
— Mamo, proszę cię, nie zaczynaj znowu — głos Pawła drżał, choć próbował brzmieć stanowczo. Stał w progu kuchni, a za nim, z opuszczoną głową, stała jego żona, Magda. W powietrzu wisiała cisza, gęsta jak śmietana, którą właśnie mieszałam w garnku.
— Ja tylko chcę dobrze — odpowiedziałam cicho, ale w środku aż się gotowało. — Chcę, żebyśmy byli rodziną.
Paweł spojrzał na mnie z bólem. — Ale Magda też jest rodziną. Czy tak trudno to zrozumieć?
Odwróciłam się do okna, żeby nie widzieli łez. Widziałam, jak sąsiadka wyprowadza psa, dzieci bawią się na podwórku. Wszystko wydawało się takie zwyczajne, a u nas… u nas wszystko się waliło.
Nie tak wyobrażałam sobie starość. Zawsze marzyłam o dużej rodzinie przy jednym stole, o śmiechu wnuków, o zapachu ciasta drożdżowego. Ale odkąd Paweł przyprowadził Magdę do naszego domu w Radomiu, wszystko się zmieniło. Moja córka Ania przestała przyjeżdżać na niedzielne obiady, brat męża zaczął unikać rodzinnych spotkań. Nawet mój mąż, Zbyszek, coraz częściej zamykał się w warsztacie.
Magda była inna. Cicha, zamknięta w sobie, z wiecznie spuszczonym wzrokiem. Próbowałam ją polubić, naprawdę próbowałam. Ale ona nie chciała rozmawiać, nie angażowała się w domowe sprawy. Gdy prosiłam ją o pomoc przy obiedzie, kiwała głową i znikała w łazience albo udawała, że czegoś szuka w telefonie.
Pewnego wieczoru usłyszałam przez ścianę ich kłótnię:
— Twoja matka mnie nienawidzi! — płakała Magda.
— Nieprawda! Ona po prostu… ona musi się przyzwyczaić.
— Minęły dwa lata! — krzyczała przez łzy.
Siedziałam wtedy na łóżku i czułam się jak potwór. Czy naprawdę byłam taka okrutna? Przecież chciałam tylko dobrze dla syna. Ale czy to wystarczyło?
Z czasem sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Ania przestała odbierać moje telefony.
— Mamo, nie mogę patrzeć na to, co robisz Pawłowi — powiedziała mi kiedyś przez łzy. — On jest dorosły! Ma prawo do własnego życia!
A ja? Ja czułam się zdradzona przez własne dzieci. Przecież to ja ich wychowałam, dbałam o nich całe życie! Czy to takie złe, że chcę mieć wpływ na ich wybory?
Wszystko pękło pewnej niedzieli. Przy stole siedzieliśmy tylko we czwórkę: ja, Zbyszek, Paweł i Magda. Cisza była nieznośna.
— Może ktoś chce jeszcze kompotu? — zapytałam drżącym głosem.
Magda spojrzała na mnie i po raz pierwszy od dawna odezwała się spokojnie:
— Pani Halino… ja wiem, że pani mnie nie akceptuje. Ale ja kocham Pawła i nie zamierzam od niego odchodzić.
Zamarłam. Paweł ścisnął jej dłoń pod stołem.
— Mamo — powiedział cicho — jeśli muszę wybierać… wybieram Magdę.
Serce mi pękło. Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć, błagać go, żeby został ze mną, z nami… Ale tylko skinęłam głową i wyszłam do ogrodu.
Siedziałam na ławce pod jabłonią i płakałam jak dziecko. Przypomniały mi się czasy, gdy Paweł był mały i biegał po tym ogrodzie z Anią. Jak wtedy mogłam przypuszczać, że kiedyś będę musiała walczyć o jego miłość?
Zbyszek przyszedł później i usiadł obok mnie bez słowa. Po chwili powiedział:
— Halina… może my też popełniliśmy błędy?
Nie odpowiedziałam. Nie umiałam.
Od tamtej pory minęły trzy miesiące. Paweł i Magda wyprowadzili się do własnego mieszkania na drugim końcu miasta. Ania nadal nie odbiera telefonów. W domu jest cicho jak nigdy dotąd.
Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy naprawdę miłość matki może być tak zaborcza? Czy można kochać za bardzo? A może to ja powinnam była nauczyć się odpuszczać?
Dziś siedzę sama przy kuchennym stole i patrzę na zdjęcia dzieci sprzed lat. Wiem jedno: rodzina to nie tylko krew i tradycja. To też umiejętność wybaczania i akceptacji.
Czy jeszcze potrafimy być razem? Czy jest dla nas nadzieja?
Może wy mi powiecie: co powinnam zrobić? Czy można naprawić coś, co wydaje się już stracone?