Kiedy własna krew odwraca się od ciebie: Moja historia z bolnicznego łóżka

— Nie przyjadę po ciebie, musisz sobie radzić sam — słyszę w słuchawce głos mojej siostry, Magdy. Jest zimny, obcy, jakbyśmy nigdy nie dzielili dzieciństwa, jakbyśmy nie byli rodziną. Zaciskam palce na pościeli, próbując powstrzymać łzy. Wokół mnie szpitalny gwar: kroki pielęgniarek, szum respiratora sąsiada zza zasłony, zapach środków dezynfekujących. Ale w mojej głowie jest tylko pustka i echo tych kilku słów.

Nie wiem, co boli bardziej — paraliżująca słabość po udarze czy świadomość, że własna siostra zostawiła mnie samego w najtrudniejszym momencie życia. Próbuję sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy bez wyrzutów i pretensji. Może wtedy, gdy jeszcze byliśmy dziećmi i chowaliśmy się razem pod stołem przed awanturami rodziców?

— Panie Krzysztofie, wszystko w porządku? — pyta pielęgniarka, zaglądając do sali.

Kiwnąłem głową, choć wcale nie było w porządku. Chciałem jej powiedzieć: „Nie, nic nie jest dobrze. Moja rodzina się rozpadła, a ja zostałem sam jak palec.” Ale tylko uśmiechnąłem się blado.

Zamykam oczy i wracam myślami do dzieciństwa. Magda zawsze była tą silniejszą z nas dwojga. To ona broniła mnie przed ojcem, kiedy wracał pijany i wyżywał się na wszystkim, co żyło. To ona wycierała mi łzy i przynosiła ukradkiem kawałek czekolady z komunii sąsiadki. Przysięgaliśmy sobie wtedy, że nigdy nie będziemy tacy jak nasi rodzice — że będziemy się wspierać bez względu na wszystko.

A potem dorosłość przyszła szybciej niż się spodziewaliśmy. Ja wyjechałem na studia do Warszawy, Magda została w rodzinnym domu pod Piotrkowem Trybunalskim. Kontaktowaliśmy się coraz rzadziej. Kiedy mama zachorowała na raka, Magda została sama z opieką nad nią i ojcem. Ja tłumaczyłem się pracą, brakiem czasu, ważnymi projektami. Dzwoniłem coraz rzadziej, aż w końcu przestałem odbierać jej telefony.

— Krzysiek, nie możesz tak po prostu zniknąć! — krzyczała kiedyś przez telefon. — Mama cię potrzebuje! Ja cię potrzebuję!

— Przesadzasz — odpowiedziałem wtedy chłodno. — Przecież wysyłam pieniądze.

— Pieniądze to nie wszystko! — płakała.

Wtedy tego nie rozumiałem. Teraz wiem, że zawiodłem ją i mamę. Kiedy mama umarła, nawet nie zdążyłem na pogrzeb. Magda nigdy mi tego nie wybaczyła.

Po śmierci mamy nasze drogi rozeszły się zupełnie. Magda wyszła za mąż za Andrzeja, urodziła dwójkę dzieci. Ja piąłem się po szczeblach kariery w korporacji, zmieniałem mieszkania i partnerki. Czasem wysyłałem jej kartki na święta albo przelew na urodziny dzieci. Ale rozmowy były coraz bardziej sztywne i wymuszone.

Aż do tego dnia, kiedy dostałem udaru w pracy. Pamiętam tylko ból głowy i ciemność. Obudziłem się w szpitalu, z połową ciała bezwładną i mętlikiem w głowie. Lekarze mówili o szczęściu w nieszczęściu — podobno mogło być gorzej.

Leżałem tak przez kilka dni, czekając na kogoś bliskiego. Zadzwoniłem do Magdy z nadzieją, że może choroba nas zbliży. Że może wybaczy mi lata obojętności.

— Magda… — mówię cicho do telefonu. — Potrzebuję cię.

— Krzysiek, ja już nie mam siły — odpowiada zmęczonym głosem. — Przez tyle lat byłam sama ze wszystkim. Teraz muszę myśleć o sobie i swojej rodzinie.

— Ale ja naprawdę żałuję… Wiem, że zawiodłem…

— To już za późno — przerywa mi stanowczo. — Musisz nauczyć się radzić sobie sam.

Słuchawka milknie. Czuję się jak dziecko zostawione na przystanku autobusowym przez własną matkę.

Przez kolejne dni obserwuję innych pacjentów. Do pana Zbyszka codziennie przychodzi żona z domowym rosołem. Do pani Haliny wnuczka przynosi krzyżówki i świeże owoce. Tylko moje łóżko stoi puste.

Pielęgniarki patrzą na mnie ze współczuciem. Jedna z nich, młoda dziewczyna o imieniu Ola, czasem zatrzymuje się na dłużej.

— Ma pan kogoś bliskiego? — pyta pewnego wieczoru.

— Miałem — odpowiadam szczerze. — Ale wszystko zepsułem.

Ola siada na krześle obok mojego łóżka.

— Czasem ludzie odchodzą nie dlatego, że chcą nas skrzywdzić, tylko dlatego, że sami są zranieni — mówi cicho.

Patrzę na nią z wdzięcznością. Może ma rację? Może Magda też potrzebowała pomocy i wsparcia, a ja byłem zbyt zajęty sobą?

Wieczorami piszę do niej SMS-y: „Przepraszam”, „Tęsknię za tobą”, „Chciałbym naprawić to wszystko”. Odpowiedzi brak.

Któregoś dnia dostaję list od jej córki, mojej chrześnicy Kasi:

„Wujku Krzysiu,
Mama mówi, że bardzo ją skrzywdziłeś i dlatego nie chce cię widzieć. Ale ja pamiętam, jak zabierałeś mnie do zoo i kupowałeś watę cukrową. Może kiedyś znów pójdziemy razem?”

Czytam ten list dziesięć razy z rzędu i płaczę jak dziecko.

Po tygodniu rehabilitacji wychodzę ze szpitala sam. Taksówkarz pomaga mi wsadzić torbę do bagażnika.

— Ma pan kogoś w domu? — pyta uprzejmie.

— Nie — odpowiadam cicho.

W pustym mieszkaniu siadam przy oknie i patrzę na światła miasta. Myślę o Magdzie, o Kasi, o wszystkich chwilach, które przegapiłem przez własny egoizm.

Czy można jeszcze naprawić to wszystko? Czy jest szansa na przebaczenie dla tych, którzy zostawili swoich bliskich wtedy, gdy najbardziej ich potrzebowali?

Może wy wiecie? Czy warto próbować odbudować mosty nad przepaścią lat milczenia?