Krok w stronę szczęścia: Czy naprawdę można być szczęśliwym, gdy wszystko wydaje się nie tak?

– Kasia, kiedy w końcu przyprowadzisz do domu jakiegoś porządnego chłopaka? – głos mamy rozbrzmiewał w mojej głowie jeszcze długo po zakończeniu rozmowy telefonicznej. Stałam przy oknie w moim wynajmowanym mieszkaniu na Mokotowie, patrząc na szare niebo nad Warszawą. Miałam dwadzieścia dziewięć lat, dobrą pracę w agencji reklamowej, własne pieniądze i niezależność. Ale dla mojej mamy to wszystko było niczym wobec faktu, że nie miałam męża.

Od dzieciństwa słyszałam, że jestem ładna. Niska, jasnowłosa, z figurą jak marzenie i twarzą anioła – tak mówiły ciotki na rodzinnych spotkaniach. W szkole chłopcy ciągnęli mnie za warkocze, a koleżanki zazdrościły nowych sukienek. Po maturze wyjechałam do Warszawy na studia i zostałam tu na stałe. Zawsze wydawało mi się, że życie ułoży się samo – najpierw praca, potem miłość, ślub i dzieci. Ale czas mijał, a ja coraz częściej czułam się jak widz własnego życia.

Nie mogłam narzekać na brak zainteresowania ze strony mężczyzn. Spotykałam się z kilkoma – był Bartek z politechniki, który miał obsesję na punkcie gier komputerowych; Michał, który chciał mnie zmieniać na swój obraz i podobieństwo; i Paweł, który wyjechał do Londynu i przestał się odzywać. Żaden z nich nie był tym jedynym. Z początku żartowałam z koleżankami, że mam jeszcze czas, że trzydziestka to nowa dwudziestka. Ale im bliżej było do moich urodzin, tym bardziej czułam presję – nie tylko ze strony rodziny, ale i samej siebie.

W pracy byłam perfekcjonistką. Szefowa, pani Iwona, powtarzała: „Kasia, ty zawsze wszystko ogarniesz”. Ale nikt nie wiedział, ile kosztuje mnie ten uśmiech przy porannej kawie i udawanie, że wszystko jest w porządku. Wieczorami wracałam do pustego mieszkania i czułam się jak aktorka po zejściu ze sceny – zmęczona i samotna.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie młodsza siostra, Ania. – Kasia, mama znowu pytała o ciebie. Mówiła, że sąsiadka Zosia już trzeci raz została babcią… – westchnęła ciężko. – Może przyjedziesz na weekend do domu? Tato też tęskni.

Nie miałam ochoty wracać do rodzinnego Radomia. Wiedziałam, że czeka mnie tam seria pytań i aluzji. Ale coś we mnie pękło. Spakowałam walizkę i w piątek wieczorem siedziałam już w pociągu.

W domu wszystko było po staremu – zapach ciasta drożdżowego, pies szczekający na podwórku i mama krzątająca się po kuchni. Tata przywitał mnie mocnym uściskiem. Przez chwilę poczułam się znowu jak dziecko.

Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Mama zaczęła: – Kasiu, ty taka ładna dziewczyna jesteś… Nie rozumiem, dlaczego jeszcze nikogo nie masz. Może za bardzo skupiasz się na pracy? Może powinnaś dać komuś szansę?

– Mamo, to nie takie proste – odpowiedziałam cicho. – Nie chcę być z kimś tylko po to, żeby nie być sama.

– Ale życie mija! – wtrącił tata. – My z mamą mieliśmy już ciebie w twoim wieku.

Poczułam narastającą złość i bezsilność. Czy naprawdę bycie samą to taka tragedia? Czy moje życie jest mniej wartościowe tylko dlatego, że nie mam męża?

Następnego dnia poszłam na spacer po starym osiedlu. Spotkałam Magdę, dawną koleżankę ze szkoły. Była z dwójką dzieci i zmęczonym spojrzeniem.

– Kasiu! Jak tam w Warszawie? Masz już kogoś? – zapytała od razu.

– Nie mam – odpowiedziałam szczerze.

– Zazdroszczę ci tej wolności… Ja czasem marzę o tym, żeby choć jeden dzień pobyć sama – westchnęła.

Wracając do domu, zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę jestem nieszczęśliwa? Czy może tylko daję się wciągnąć w oczekiwania innych?

Po powrocie do Warszawy postanowiłam coś zmienić. Zaczęłam chodzić na jogę, zapisałam się na kurs fotografii. Poznałam nowych ludzi – nie szukałam miłości na siłę, ale pozwoliłam sobie na bycie otwartą.

Pewnego wieczoru zostałam dłużej w pracy. Do kuchni wszedł Tomek z działu IT. Zawsze wydawał mi się zamknięty w sobie, ale tego dnia zagadnął:

– Kasiu, idziesz może na tę firmową imprezę w piątek?

– Jeszcze nie wiem… A ty?

– Chciałem zapytać, czy nie poszłabyś ze mną. Wiem, że to trochę dziwne… – uśmiechnął się nieśmiało.

Zgodziłam się. Wieczór był zaskakująco udany – rozmawialiśmy o wszystkim: o podróżach, muzyce, nawet o dzieciństwie w małych miastach. Poczułam coś nowego – spokój i radość z bycia sobą.

Nie wiem jeszcze, dokąd zaprowadzi mnie ta znajomość. Ale wiem jedno: szczęście to nie jest stan posiadania męża czy dzieci. To odwaga bycia sobą i robienia małych kroków w stronę tego, czego naprawdę pragniemy.

Czasem zastanawiam się: czy gdybym wcześniej przestała słuchać cudzych oczekiwań i zaczęła żyć po swojemu, byłabym dziś szczęśliwsza? A może każdy musi przejść swoją drogę samotności i zwątpienia, żeby docenić własne wybory? Co wy o tym myślicie?