Marzenia na Kołach: Podróż przez Ból ku Wolności
– Katarzyna, nie rozumiesz? To nie jest tylko samochód! – głos Witolda drżał, a ja czułam, jak serce ściska mi się w piersi. Stałam w kuchni, oparta o blat, z dłonią zaciśniętą na kubku zimnej już herbaty. Za oknem padał deszcz, krople spływały po szybie jak łzy, których nie chciałam pokazać.
Wiedziałam, że dla Witka ten samochód to coś więcej niż blacha i silnik. Przez lata odkładaliśmy każdy grosz. Sprzedawaliśmy warzywa z naszej działki na targu w Swarzędzu, on brał dodatkowe zmiany w magazynie, ja szyłam firanki sąsiadkom. Odmawialiśmy sobie wszystkiego – kawy w kawiarni, nowych butów, nawet wyjazdu nad morze. Wszystko po to, by pewnego dnia wyruszyć w podróż życia. Marzyliśmy o tym od dnia ślubu.
Kiedy wreszcie udało nam się kupić srebrnego volkswagena transportera z 2008 roku, płakałam ze szczęścia. Witek przytulił mnie wtedy mocno i powiedział: „Teraz już nic nas nie zatrzyma”.
Nie wiedziałam jeszcze wtedy, jak bardzo się mylił.
Pierwsza noc w samochodzie była magiczna. Zaparkowaliśmy nad jeziorem w Zaniemyślu. Siedzieliśmy na rozkładanych fotelach, patrzyliśmy na gwiazdy przez okno dachowe i śmialiśmy się jak dzieci. Witek wyjął gitarę i zagrał naszą ulubioną piosenkę Grechuty. Myślałam wtedy: „Jestem najszczęśliwsza na świecie”.
Ale już następnego dnia zaczęły się pierwsze rysy na naszym szczęściu. Witek był rozdrażniony, narzekał na ciasnotę, na to, że zapomniałam zabrać jego ulubionej kawy. Ja starałam się wszystko łagodzić, tłumaczyłam sobie: „To tylko zmęczenie”.
Podróżowaliśmy przez Wielkopolskę – Gniezno, Kalisz, Puszczykowo. Robiliśmy zdjęcia, zbieraliśmy wspomnienia. Ale coraz częściej łapałam się na tym, że milczymy przez całe godziny jazdy. Witek patrzył gdzieś w dal, a ja czułam się coraz bardziej samotna.
Pewnego wieczoru, kiedy zatrzymaliśmy się na leśnym parkingu pod Koninem, usłyszałam jego rozmowę przez telefon. Szeptał coś do kogoś, śmiał się cicho. Gdy zapytałam, z kim rozmawia, odpowiedział chłodno: „Z pracy”.
Nie spałam tej nocy. W głowie kłębiły mi się myśli – czy to możliwe, że mnie zdradza? Przecież tyle razem przeszliśmy…
Następnego dnia próbowałam udawać, że wszystko jest w porządku. Ale Witek był coraz bardziej nieobecny. W końcu nie wytrzymałam:
– Powiedz mi prawdę. Masz kogoś?
Spojrzał na mnie zaskoczony, potem spuścił wzrok.
– Katarzyna… To nie tak…
Zamarłam. Wiedziałam już wszystko.
Wróciliśmy do domu szybciej niż planowaliśmy. Samochód stał pod blokiem jak wyrzut sumienia. Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Ja płakałam nocami w łazience, on wychodził coraz częściej „na spotkania służbowe”.
W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam do jego pracy pod Poznaniem. Zobaczyłam ich razem – młodą dziewczynę z działu logistyki. Śmiali się do siebie tak, jak kiedyś my.
Wróciłam do domu i spakowałam swoje rzeczy. Nie zabrałam nawet połowy ubrań – tylko najpotrzebniejsze rzeczy i… kluczyki do naszego volkswagena.
Przez kilka dni spałam w samochodzie na parkingu przy jeziorze Maltańskim. Czułam się upokorzona i zdradzona, ale też wolna po raz pierwszy od lat. Zrozumiałam wtedy, że ten samochód – nasze wspólne marzenie – stał się moją ucieczką.
Witek dzwonił, pisał SMS-y: „Wróć”, „Porozmawiajmy”, „To był błąd”. Ale ja już nie chciałam wracać do życia pełnego bólu i kłamstw.
Zaczęłam jeździć po Polsce sama. Odwiedziłam Toruń, Wrocław, Zakopane. Poznałam ludzi takich jak ja – poranionych przez życie, ale gotowych zacząć od nowa. Każda noc spędzona w samochodzie była krokiem ku wolności.
Po kilku miesiącach wróciłam do Poznania silniejsza niż kiedykolwiek. Wynajęłam małe mieszkanie na Jeżycach i zaczęłam pracować jako florystka. Samochód sprzedałam – nie chciałam już dłużej żyć wspomnieniami.
Czasem mijam Witka na ulicy. Patrzymy na siebie przez chwilę i każde idzie w swoją stronę.
Czy warto było tyle poświęcić dla marzenia? Czy lepiej żyć złudzeniami czy zmierzyć się z prawdą? Może czasem największą podróżą jest ta w głąb siebie…