Mąż wrócił z pracy i podał mi kopertę. Jeszcze nie wiedziałam, że w środku znajdę słowa, które zakończą nasze małżeństwo…
„To dla ciebie” – powiedział Michał, wręczając mi kopertę. Jego głos był spokojny, wręcz obojętny, jakby przekazywał mi paragon ze sklepu. Stałam w kuchni, jeszcze z rękami mokrymi od zmywania naczyń. Spojrzałam na niego pytająco, ale on tylko wzruszył ramionami i odwrócił wzrok. Przez chwilę miałam nadzieję, że to jakiś żart, może bilet do teatru albo list miłosny, jak dawniej. Ale Michał nie żartował już od dawna.
Otworzyłam kopertę. Drżały mi ręce. „Kasia, nie potrafię już dłużej udawać. Odchodzę. Zakochałem się w kimś innym. Przepraszam.” Czytałam te słowa kilka razy, jakby za każdym razem miały zmienić swoje znaczenie. Czułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Michał stał w przedpokoju, już z torbą w ręku. „Nie chcę robić sceny,” powiedział cicho. „To lepiej dla nas obojga.”
Nie krzyczałam. Nie płakałam. Po prostu patrzyłam na niego, jakby był kimś obcym. „Kto to?” zapytałam w końcu, choć odpowiedź nie miała już znaczenia. „Aneta z pracy,” odpowiedział bez wahania. „To nie twoja wina, Kasia. Po prostu… coś się wypaliło.”
Wtedy poczułam pierwszy raz prawdziwą złość. „Co się wypaliło? Nasze życie? Nasza córka? Wszystko to było tylko etapem do następnej kobiety?” Michał spuścił głowę. „Nie chcę się kłócić. Wszystko ustalimy spokojnie. Zostawię ci mieszkanie, alimenty dla Oliwki…”
Oliwka! Nasza siedmioletnia córka była wtedy u mojej mamy. Przez chwilę pomyślałam, że dobrze się stało – nie musiała widzieć tego wszystkiego. Ale jak jej powiem? Jak wytłumaczę, że tata już nie wróci?
Michał wyszedł, zamykając za sobą drzwi tak cicho, jakby bał się obudzić śpiące dziecko. Usiadłam na podłodze w kuchni i pozwoliłam sobie na pierwszy płacz od lat. Łzy kapały na kafelki, a ja czułam się jak bohaterka taniego serialu – zdradzona żona z blokowiska na warszawskim Ursynowie.
Przez kolejne dni funkcjonowałam jak automat. Rano śniadanie dla Oliwki, potem praca zdalna – księgowość dla małej firmy transportowej – potem zakupy, pranie, lekcje z dzieckiem. Wieczorami patrzyłam w sufit i zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy mogłam być lepszą żoną? Czy powinnam była zauważyć wcześniej?
Mama dzwoniła codziennie: „Kasiu, musisz być silna dla Oliwki.” Ale ja nie byłam silna. Bałam się przyszłości bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Bałam się samotności, bałam się tego, że już nigdy nikt mnie nie pokocha.
Pewnego dnia spotkałam Michała na klatce schodowej. Był z Anetą – młodszą ode mnie o dziesięć lat, ubraną w modny płaszcz i szalik z Zary. Uśmiechnęła się do mnie przepraszająco, jakby to miało coś zmienić. Michał próbował coś powiedzieć: „Kasia…” – ale ja tylko minęłam ich bez słowa.
Wieczorem Oliwka zapytała: „Mamo, dlaczego tata już z nami nie mieszka?” Zabrakło mi słów. Przytuliłam ją mocno i powiedziałam: „Tata cię bardzo kocha, ale musiał pójść swoją drogą.” Czułam jej łzy na ramieniu.
Zaczęły się plotki wśród sąsiadek – pani Basia z trzeciego piętra pytała niby mimochodem: „A co tam u pani męża? Dawno go nie widziałam…” W sklepie spożywczym czułam na sobie spojrzenia ludzi, którzy wiedzieli już wszystko.
Najgorsze były wieczory. Cisza w mieszkaniu bolała najbardziej. Przeglądałam stare zdjęcia – nasza pierwsza wspólna Wigilia, wyjazd nad morze z Oliwką jeszcze w wózku… Michał trzymający mnie za rękę na spacerze po Łazienkach.
Pewnego dnia zadzwoniła Aneta. „Kasiu, wiem, że to trudne… Ale Michał naprawdę jest szczęśliwy. Chciałam tylko powiedzieć, że nie chciałam nikomu zrobić krzywdy.” Rozłączyłam się bez słowa.
Po kilku tygodniach zaczęłam powoli wracać do życia. Zapisałam się na jogę do pobliskiego domu kultury. Poznałam tam Magdę – rozwódkę po przejściach, która nauczyła mnie śmiać się z własnych błędów. Zaczęłyśmy chodzić razem na spacery po Kabatach i rozmawiać o wszystkim – o facetach, o dzieciach, o tym, jak trudno jest zacząć od nowa.
Oliwka coraz częściej pytała o tatę. Michał odwiedzał ją co drugi weekend – zabierał do kina albo na lody do Galerii Mokotów. Starałam się nie okazywać żalu przy dziecku, choć serce pękało mi za każdym razem.
Któregoś dnia spotkałam mojego starego znajomego ze studiów – Pawła. Zaprosił mnie na kawę do kawiarni przy metrze Natolin. Rozmawialiśmy godzinami o dawnych czasach i o tym, jak życie potrafi zaskoczyć człowieka.
Zrozumiałam wtedy jedno: nie jestem sama. Mam córkę, mam przyjaciółkę, mam siebie – choć przez lata o tym zapominałam.
Czasem wciąż budzę się w nocy i pytam siebie: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy można było uratować nasze małżeństwo? A może czasem trzeba pozwolić odejść temu, co już dawno przestało być nasze?
Może wy też kiedyś musieliście zaczynać od nowa? Jak sobie poradziliście? Czy można jeszcze zaufać komuś po takim zawodzie?