Między siostrami: Granice, które bolą najbardziej

– Klara, błagam cię, nie rób mi tego – głos Ani drżał, a w oczach miała łzy. Stała w progu mojego mieszkania, trzymając za rękę swojego sześcioletniego synka, Michała. Obok niej stała jej córka, Zosia, z plecakiem przewieszonym przez ramię.

Patrzyłam na nich i czułam, jak ściska mnie w gardle. W głowie kłębiły się myśli: „Czy naprawdę muszę to zrobić? Czy jestem potworem?” Ale wiedziałam, że nie mam wyjścia.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Ania zadzwoniła do mnie na początku października. – Klara, wiem, że to dużo proszę, ale czy mogłabym zatrzymać się u ciebie z dziećmi na kilka tygodni? Michał musi mieć badania w Warszawie, a ja nie mam pieniędzy na wynajem… – tłumaczyła cicho.

Nie zastanawiałam się długo. Byłam jej starszą siostrą, zawsze czułam się odpowiedzialna. – Oczywiście, przyjeżdżajcie. Zrobimy wszystko, żeby Michał doszedł do zdrowia – odpowiedziałam bez wahania.

Nie wiedziałam wtedy, jak bardzo ta decyzja zmieni moje życie.

Pierwsze dni były nawet przyjemne. Dzieci śmiały się w salonie, Ania gotowała zupę pomidorową, którą pamiętałam z dzieciństwa. Wieczorami rozmawiałyśmy przy herbacie o dawnych czasach, o mamie i tacie, o tym, jak bardzo brakuje nam rodzinnego domu w Radomiu.

Ale szybko zaczęły pojawiać się rysy. Ania nie sprzątała po sobie w kuchni. Dzieci rozrzucały zabawki po całym mieszkaniu. Mój partner, Marek, coraz częściej wychodził z domu pod pretekstem pracy. – Klara, to twoja siostra, ale ja też tu mieszkam – mówił z wyrzutem.

Próbowałam rozmawiać z Anią. – Słuchaj, musimy ustalić jakieś zasady. To moje mieszkanie i muszę mieć tu porządek… – zaczęłam nieśmiało.

– Klara, przecież to tylko na chwilę! Nie przesadzaj – przerwała mi zirytowana.

Z każdym dniem było coraz gorzej. Ania zaczęła zapraszać znajomych z Warszawy bez pytania mnie o zgodę. Pewnego wieczoru wróciłam z pracy i zastałam w salonie cztery obce osoby pijące piwo i śmiejące się głośno. Moje rzeczy były poprzestawiane, a na stole leżały niedojedzone kanapki.

– Ania! Co to ma być?! – wybuchłam.

– Przecież to tylko znajomi ze studiów! Nie przesadzaj! – odpowiedziała z pretensją.

Marek przestał ze mną rozmawiać. Sypialiśmy osobno. Czułam się jak intruz we własnym domu.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zobaczyłam, jak Michał bawi się moimi dokumentami z pracy. Ważne papiery były porozrzucane po całym pokoju.

– Aniu! Ile razy prosiłam cię, żeby dzieci nie wchodziły do mojego gabinetu?!

– Przecież to tylko dzieci! Przesadzasz! – krzyknęła.

Wtedy coś we mnie pękło.

Wieczorem usiadłam z Anią przy stole. – Musimy poważnie porozmawiać. Nie mogę tak dalej żyć. Nie szanujesz moich zasad, nie pytasz mnie o zdanie… To moje mieszkanie i muszę mieć tu spokój.

Ania patrzyła na mnie z niedowierzaniem. – Myślałam, że jesteś moją siostrą… Że rodzina jest najważniejsza…

– Jest najważniejsza, ale nie kosztem mojego życia i związku! – odpowiedziałam drżącym głosem.

Następnego dnia poprosiłam ją, żeby się wyprowadziła do końca tygodnia.

Przez kolejne dni w mieszkaniu panowała cisza. Dzieci przestały się śmiać. Ania pakowała rzeczy w milczeniu. Marek unikał mnie wzrokiem.

W piątek rano Ania stała już w drzwiach z dziećmi i walizkami.

– Klara… naprawdę nas wyrzucasz? – zapytała cicho.

Nie potrafiłam odpowiedzieć. Tylko skinęłam głową.

Zamknęłam za nimi drzwi i osunęłam się na podłogę. Płakałam długo jak dziecko.

Marek wrócił wieczorem i powiedział tylko: – Dobrze zrobiłaś. Ale czy naprawdę dobrze?

Od tamtej pory minęły dwa miesiące. Ania nie odbiera moich telefonów. Mama dzwoni codziennie i wypomina mi brak serca: – To twoja siostra! Jak mogłaś?!

Czuję się rozdarta między lojalnością wobec rodziny a własnym spokojem i szczęściem.

Czy można być dobrą siostrą i jednocześnie dbać o siebie? Czy postawiłam granice za późno? A może powinnam była wytrzymać jeszcze trochę?

Czasem patrzę na drzwi wejściowe i zastanawiam się: ile jeszcze takich decyzji przede mną? Czy rodzina zawsze musi boleć najbardziej?