Mój brat oddał wszystko, ale gdy upadł, został sam. Czy poświęcenie ma jeszcze sens?
– Nie mogę uwierzyć, że oni naprawdę nie przyjadą – powiedziałam do Jacka, patrząc na jego wychudzoną twarz. Leżał na łóżku w naszym starym mieszkaniu na Pradze, a za oknem szarzał listopadowy wieczór. Jego oczy były zmęczone, ale wciąż pełne tej cichej determinacji, którą pamiętałam z dzieciństwa.
– Daj spokój, Anka. Mają swoje życie – odpowiedział cicho, jakby chciał mnie uspokoić, choć to on najbardziej potrzebował wsparcia. – Nie chcę być ciężarem.
Zacisnęłam pięści. W głowie dudniło mi jedno pytanie: jak to możliwe, że jego własne dzieci – Kasia i Tomek – nie znalazły czasu, by odwiedzić ojca, który przez całe życie robił dla nich wszystko?
Pamiętam, jak Jacek po śmierci naszej mamy został głową rodziny. Miał wtedy zaledwie dwadzieścia dwa lata, a ja byłam jeszcze w liceum. Ojciec odszedł wcześniej – nie wytrzymał presji i uciekł do innego miasta. Jacek rzucił studia i poszedł do pracy na budowie, żebyśmy mieli co jeść. Potem poznał Ewę, zakochali się, pobrali i urodziły się dzieci. Przez lata harował jak wół – najpierw w fabryce, potem jako kierowca ciężarówki. Nigdy nie narzekał.
Kasia była jego oczkiem w głowie. Pamiętam, jak godzinami pomagał jej przy matematyce, choć sam ledwo wiązał koniec z końcem. Tomek miał trudny charakter – wiecznie się buntował, wdawał w bójki, a Jacek jeździł po niego na komisariat i tłumaczył się przed sąsiadami. Zawsze powtarzał: „To moje dzieci. Muszę być dla nich”.
A teraz? Teraz leżał sam w pokoju, z rakiem trzustki i ledwo mógł się podnieść z łóżka. Kasia dzwoniła raz na dwa tygodnie z Wrocławia, zawsze spiesząc się do pracy. Tomek wysłał mu SMS-a na urodziny: „Trzymaj się, stary”. I tyle.
– Może powinnam do nich zadzwonić? – zapytałam cicho.
Jacek pokręcił głową.
– Nie zmuszaj ich. Każdy ma swoje życie. Ja już swoje przeżyłem.
Ale ja nie mogłam się z tym pogodzić. W środku czułam gniew – na nich, na siebie, na cały świat. Przecież to nie tak miało być! Poświęcenie powinno być nagradzane miłością i wdzięcznością, a nie samotnością.
Kilka dni później przyszła Ewa. Weszła do mieszkania z torbą zakupów i spojrzała na mnie chłodno.
– Dzieci mają swoje sprawy – powiedziała od progu. – Nie możesz ich zmuszać do opieki.
– Ale to ich ojciec! – wybuchłam. – On oddał im wszystko!
Ewa wzruszyła ramionami.
– Może za bardzo ich rozpieścił? Może za dużo dawał? Teraz nie potrafią dać nic od siebie.
Te słowa bolały mnie bardziej niż chciałam przyznać. Może rzeczywiście Jacek za bardzo chronił dzieci przed światem? Może nigdy nie nauczył ich odpowiedzialności za drugiego człowieka?
Wieczorem usiadłam przy jego łóżku. Słychać było tylko tykanie starego zegara i szum samochodów za oknem.
– Jacek… Gdybyś mógł cofnąć czas… Zrobiłbyś coś inaczej?
Spojrzał na mnie długo, a potem uśmiechnął się smutno.
– Nie wiem, Anka. Chciałem być dobrym ojcem. Chciałem, żeby mieli lepiej niż ja…
Zamilkł na chwilę.
– Ale może rzeczywiście za bardzo ich chroniłem. Może trzeba było pozwolić im czasem upaść.
Przez kolejne tygodnie opiekowałam się Jackiem sama. Przewijałam go, karmiłam zupą przez słomkę, czytałam mu książki. Czasem płakałam w łazience z bezsilności i żalu. Czułam się winna – że nie potrafię przekonać dzieci do odwiedzin, że nie umiem naprawić tej rodziny.
Pewnego dnia zadzwoniła Kasia.
– Ciociu… Wiem, że tata jest chory… Ale ja mam teraz tyle pracy… Może w przyszłym miesiącu przyjadę…
Nie wytrzymałam.
– Kasiu! On może nie mieć już przyszłego miesiąca! Czy ty tego nie rozumiesz?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Przepraszam… – wyszeptała i rozłączyła się.
Tomek nie odezwał się wcale.
Jacek odszedł spokojnie w nocy, trzymając mnie za rękę. Byłam przy nim do końca. Dzieci przyjechały dopiero na pogrzeb – Kasia płakała cicho pod czarnym parasolem, Tomek stał z boku z zaciśniętą szczęką.
Po wszystkim usiedliśmy razem w kuchni. Próbowałam rozmawiać z nimi o Jacku, o tym, co dla nich zrobił. Ale każde słowo odbijało się od ściany obojętności i żalu.
Teraz siedzę sama przy jego pustym łóżku i pytam siebie: gdzie popełniliśmy błąd? Czy miłość naprawdę wystarczy? Czy warto się poświęcać dla innych bez oczekiwania niczego w zamian?
Może to ja jestem staroświecka… Może dzisiaj każdy musi myśleć tylko o sobie? Ale czy wtedy świat nie stanie się jeszcze bardziej samotny?
A wy? Co myślicie? Czy poświęcenie ma jeszcze sens w naszych czasach?