Mój dom, jej zasady: Jak moja siostra przejęła moje życie
— To nie tak się robi, Anka! — głos mojej siostry rozbrzmiał w kuchni, gdy właśnie wstawiałam wodę na herbatę. — Znowu zostawiłaś kubek na blacie, a przecież mówiłam ci już tyle razy, że wszystko trzeba od razu zmywać!
Zamarłam z czajnikiem w ręku. Przez chwilę miałam ochotę rzucić nim o podłogę, ale tylko zacisnęłam zęby. To był mój dom. Moje zasady. Przynajmniej tak mi się wydawało jeszcze dwa miesiące temu, zanim przyjęłam Martę pod swój dach.
Kiedy zadzwoniła do mnie tamtego wieczoru, płacząc po raz pierwszy od lat, nie wahałam się ani chwili. Rozwód z Pawłem był dla niej ciosem, a ja — starsza siostra — zawsze czułam się odpowiedzialna za Martę. „Przyjedź, zostań u mnie ile chcesz”, powiedziałam bez namysłu. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo te słowa zmienią moje życie.
Na początku było nawet miło. Marta spała na rozkładanej kanapie w salonie, ja w swojej sypialni. Wieczorami piłyśmy wino i wspominałyśmy dzieciństwo — te wszystkie wakacje u babci na Mazurach, nasze pierwsze miłości, nawet kłótnie o lalki wydawały się wtedy zabawne. Czułam się potrzebna i ważna.
Ale potem coś zaczęło się zmieniać. Najpierw drobiazgi: Marta przestawiała rzeczy w kuchni, bo „tak jest wygodniej”. Zaczęła robić zakupy bez pytania mnie o zdanie i gotować obiady według swoich przepisów. Znikały moje ulubione przyprawy, a w lodówce pojawiały się produkty, których nigdy nie kupowałam. Kiedy zwróciłam jej uwagę, tylko wzruszyła ramionami:
— Anka, przecież to dla twojego dobra! Ty zawsze jesz byle co.
Poczułam się jak dziecko, które ktoś strofuje za bałagan w pokoju. Ale to był dopiero początek.
Z czasem Marta zaczęła zapraszać do mojego mieszkania swoich znajomych — bez pytania mnie o zgodę. Pewnego wieczoru wróciłam z pracy i zastałam w salonie jej koleżanki z pracy, które rozsiadły się na mojej kanapie i oglądały seriale na moim Netfliksie. Kiedy weszłam do środka, Marta rzuciła tylko:
— Anka, poznaj Kasię i Olę! Zrobiłyśmy ci herbatę.
Czułam się jak intruz we własnym domu. Chciałam krzyczeć, ale tylko uśmiechnęłam się blado i zamknęłam się w sypialni.
Z każdym dniem było coraz gorzej. Marta przejęła kontrolę nad wszystkim: ustalała plan sprzątania, decydowała o tym, co oglądamy wieczorem w telewizji, nawet zaczęła odbierać moje telefony, kiedy byłam zajęta. Pewnego dnia odebrała rozmowę od mojego szefa:
— Anka jest pod prysznicem, ale przekażę jej, żeby oddzwoniła — powiedziała z uśmiechem.
Poczułam wtedy coś dziwnego — jakby ktoś powoli wymazywał mnie z mojego własnego życia.
Najgorsze były jednak te drobne przytyki i komentarze:
— Może powinnaś częściej ćwiczyć? Wiesz, siedzący tryb życia nie jest zdrowy.
— Znowu kupiłaś te tanie kosmetyki? Przecież ci mówiłam…
— Nie rozumiem, jak możesz tak żyć sama tyle lat.
Każde takie zdanie bolało bardziej niż poprzednie. Czułam się coraz mniejsza i coraz bardziej niewidzialna.
Pewnej nocy nie wytrzymałam. Leżałam w łóżku i słyszałam śmiech Marty dochodzący z salonu. Było już po północy. Wstałam i wyszłam do niej:
— Marta, możesz być trochę ciszej? Jutro muszę wcześnie wstać do pracy.
Spojrzała na mnie z ironią:
— Ojej, przepraszam panią domu! Może powinnam jeszcze zapytać o pozwolenie na oddychanie?
Wtedy coś we mnie pękło.
— To jest mój dom! — krzyknęłam. — Mój! Zaprosiłam cię tutaj, bo chciałam ci pomóc, a ty… ty zachowujesz się tak, jakbyś była u siebie!
Zapadła cisza. Marta patrzyła na mnie przez chwilę bez słowa, potem wzruszyła ramionami i wyszła do kuchni. Ja wróciłam do łóżka i długo nie mogłam zasnąć.
Następnego dnia próbowałyśmy rozmawiać spokojnie. Usiadłyśmy przy stole z kawą.
— Marta… Ja cię kocham jak siostrę. Ale czuję się tu coraz gorzej. Mam wrażenie, że przejęłaś całe moje życie.
Marta spuściła wzrok.
— Przepraszam — powiedziała cicho. — Po prostu… boję się być sama. Wiesz, po tym wszystkim z Pawłem… Nie umiem sobie poradzić.
Poczułam ukłucie współczucia. Przez chwilę chciałam ją przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale wiedziałam też, że jeśli nic nie zmienię — stracę siebie.
Wieczorem długo myślałam nad tym wszystkim. Czy naprawdę muszę wybierać między rodziną a własnym spokojem? Czy jestem egoistką?
Kilka dni później zebrałam się na odwagę i powiedziałam Marcie, że powinna znaleźć swoje miejsce. Pomogłam jej znaleźć małe mieszkanie na wynajem niedaleko mojej pracy. Było jej przykro — widziałam to w jej oczach — ale wiedziała też, że mam rację.
Kiedy wyprowadzała się ode mnie, długo stałyśmy w milczeniu na klatce schodowej.
— Dziękuję ci za wszystko — powiedziała cicho i przytuliła mnie mocno.
Teraz siedzę sama w swoim mieszkaniu i słyszę ciszę — tę samą ciszę, która kiedyś była dla mnie błogosławieństwem, a potem przekleństwem. Czy zrobiłam dobrze? Czy można pomóc komuś bliskiemu bez utraty siebie?
Czasem zastanawiam się: gdzie kończy się siostrzana miłość, a zaczynają nasze własne granice? Czy wy też mieliście kiedyś podobny dylemat?