Mój siedemdziesiąty urodzinowy bunt: Czy wolno mi było wybrać siebie?

– Mamo, naprawdę musisz to robić? – głos Ivana drżał, choć starał się brzmieć spokojnie. Stał w mojej kuchni, opierając się o blat, a jego żona Mirela nerwowo przestępowała z nogi na nogę.

Patrzyłam na nich przez chwilę, czując jak serce wali mi w piersi. Właśnie powiedziałam im, że zamiast dołożyć się do ich nowego samochodu, wydam oszczędności na swoje siedemdziesiąte urodziny. Wielkie przyjęcie w restauracji „Pod Dębem”, z muzyką na żywo, tortem z trzema piętrami i całą rodziną oraz przyjaciółmi, których nie widziałam od lat.

– Tak, muszę – odpowiedziałam cicho, choć w środku krzyczałam. – Przez całe życie robiłam wszystko dla was. Chcę raz zrobić coś dla siebie.

Mirela spojrzała na mnie z niedowierzaniem. – Ale przecież obiecałaś… Ivan już wszystko policzył. Bez twojej pomocy nie damy rady.

Ivan spuścił głowę. – Mamo, to tylko samochód. Dla nas to ogromna zmiana. Ty już miałaś swoje chwile.

Poczułam ukłucie w sercu. Czy naprawdę miałam swoje chwile? Czy przez te wszystkie lata, kiedy odkładałam każdą złotówkę na ich studia, mieszkanie, wakacje, czy wtedy myślałam o sobie? Ostatni raz byłam na weselu trzydzieści lat temu. Od tamtej pory tylko praca, dom i rodzina.

– Wiem, że to dla was ważne – powiedziałam łagodnie. – Ale ja też jestem ważna. Chcę jeszcze raz poczuć się szczęśliwa.

– Szczęśliwa? – Mirela prychnęła. – A my? Co z nami?

Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że cokolwiek powiem, zabrzmi egoistycznie.

Przez następne dni atmosfera w domu była ciężka jak zimowe powietrze przed śnieżycą. Ivan przestał dzwonić. Mirela wysyłała krótkie wiadomości: „Dzieci chore”, „Nie damy rady przyjechać”. Czułam się jak zdrajczyni.

Kiedy nadszedł dzień urodzin, wstałam wcześnie. Za oknem padał deszcz, a ja patrzyłam na krople spływające po szybie i myślałam o tym, jak bardzo chciałabym cofnąć czas. Ale potem przypomniałam sobie siebie sprzed lat – młodą dziewczynę z marzeniami o podróżach, tańcu i śmiechu do białego rana.

W restauracji wszystko było gotowe. Stoły nakryte białymi obrusami, kwiaty pachniały świeżością. Goście zaczęli się schodzić – kuzynki z Krakowa, sąsiadka Basia z mężem, nawet stary kolega z pracy, pan Zbyszek.

– Pani Halinko! – wołała Basia, ściskając mnie mocno. – Jak dobrze pani wygląda! W końcu zrobiła pani coś dla siebie!

Uśmiechałam się, ale w środku czułam pustkę. Ivan nie przyszedł. Mirela też nie. Nawet wnuki nie zadzwoniły.

W pewnym momencie podeszła do mnie moja siostra Danuta.

– Halina, nie przejmuj się – powiedziała cicho. – Zawsze byłaś dla nich wszystkim. Teraz czas na ciebie.

Spojrzałam jej w oczy i zobaczyłam w nich troskę i smutek. Wiedziała, jak bardzo boli mnie ta sytuacja.

Wieczór mijał powoli. Goście śmiali się, tańczyli, wspominali dawne czasy. Ja jednak co chwilę zerkałam na drzwi, mając nadzieję, że zaraz pojawi się Ivan z rodziną. Że powie: „Mamo, przepraszam. Masz prawo być szczęśliwa.”

Ale drzwi pozostały zamknięte.

Po północy usiadłam sama przy stole i spojrzałam na pusty talerz obok siebie. Przypomniały mi się wszystkie te lata poświęceń: jak rezygnowałam z nowych butów, żeby Ivan miał podręczniki; jak pracowałam po nocach, żeby Mirela mogła skończyć kursy; jak opiekowałam się wnukami podczas ich wyjazdów.

Czy naprawdę byłam egoistką?

Po powrocie do domu długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się słowa Mireli: „A my? Co z nami?”

Następnego dnia zadzwoniła Danuta.

– I co teraz? – zapytała.

Westchnęłam ciężko.

– Nie wiem… Może powinnam była im pomóc? Może to był mój obowiązek?

– Halina – przerwała mi siostra stanowczo – przez całe życie byłaś dla nich podporą. Jeśli teraz tego nie widzą… to ich problem.

Ale ja nie potrafiłam tak myśleć. Każda matka chce być potrzebna. Każda matka chce widzieć szczęście swoich dzieci.

Minęły tygodnie ciszy. Ivan nie odbierał telefonów. Mirela wysyłała tylko krótkie wiadomości o zdrowiu wnuków. Czułam się coraz bardziej samotna.

Pewnego dnia przyszła do mnie sąsiadka Basia.

– Halinko, nie możesz tak żyć – powiedziała stanowczo. – Zrób coś dla siebie jeszcze raz! Zapisz się na taniec! Wyjedź gdzieś! Życie jest jedno!

Patrzyłam na nią zdziwiona. Czy naprawdę mogę jeszcze coś zrobić dla siebie?

Wieczorem usiadłam przy stole i napisałam list do Ivana:

„Synku,
Wiem, że jesteś zły i rozczarowany moją decyzją. Przepraszam, jeśli cię zawiodłam. Ale przez całe życie byłam dla was – teraz chciałam być choć raz dla siebie. Mam nadzieję, że kiedyś to zrozumiesz i wybaczysz mi ten jeden dzień szczęścia.”

Nie wiem, czy przeczytał ten list. Nie wiem, czy kiedykolwiek mi wybaczy.

Czasem patrzę na zdjęcia z urodzin i zastanawiam się: czy miałam prawo wybrać siebie? Czy matka powinna zawsze poświęcać swoje szczęście dla dzieci? A może czasem warto przypomnieć sobie, że też jest się człowiekiem?

Czy wy też kiedyś stanęliście przed takim wyborem?